Pamiętnik zamknięty...
23.05.2014r.
Dzisiaj wraz z Sally i ekhem, Jeff'em zostaliśmy odprawieni przez Lucka na podany adres. Naszym oczom ukazał się duży dom. Weszliśmy do środka. Nikogo nie było. Jeff od razu rozwalił się na kanapie.
-Ekstra! Cała chata nasza.-ucieszył się.
-Wątpię, Lucek twierdził, że ktoś tu właśnie się wprowadza.
Po czym w drzwiach zobaczyliśmy wysokiego faceta w garniturze, bez twarzy. Spojrzał na nas i z oburzeniem zapytał co tu robimy. Podałam mu kartkę, którą Lucek wcisnął mi przed wyjściem. Byłam jedyna osobą godną zaufania i nie zgubienia tego świstka. Wracając do sprawy, facet bez twarzy przeczytał ją [!?], a następnie zaczął sypać wszystkimi przekleństwami, które znał.
-Ja nie mogę! !@#$% @#% @$^* %&(^ #%^*%$#!!!!!!!
W porę z Jeff'em zakryliśmy uszy Sally.
-Ostatni raz odpuszczam sobie drobny druczek!-darł się dalej.
Cała nasza trójka nie rozumiała o co mu chodzi. Tak więc była okazja, wyjęłam z paska na nodze nóż i rzuciłam się na Jeff'a. On wyjął swój z kieszeni od bluzy. Jaki debil nosi przy sobie nóż? Wróć! Jaki debil nosi nóż w kieszeni od bluzy? Gdy facet zauważył, że skaczemy sobie do gardeł, skonfiskował nam broń i był spokój. Po wyrazie jego miny [?] uznałam, że pogodził się z rzeczywistością.
-Dobra, jestem Slenderman
-Jane
-Jeff
-Sally
każdy się przedstawił. Sally jednak uznała, że nie będzie do niego mówić Slenderman tylko wujek. Nie padłam prawie ze śmiechu, podobnie jak Jeff, ale po prośbach dziewczynki sama musiałam mówić do niego "wujek". Slend... ekhem wujek nie miał pojęcia co z nami zrobić, a skoro chcieliśmy wyjść na dwór tak zrobiliśmy. Wujkowi chyba nie za wygodnie było w tym garniturze. Po jakimś czasie poszedł kupić wodę do sklepu. I znów okazja! Zakradłam się od tyłu do Jeff'a i nałożyłam mu worek na łeb (zawsze mam w zapasie worek). Po kilku ciosach, udało mi się zapakować go do wora całego. Powiesiłam go na drzewie i zrobił sobie tarczę do żytu nożem. Ale przyszła niańka [XD jak to brzmi] i zauważył że nie ma nigdzie Sally. Szukaliśmy jej pięć godzin. Jeff był ciągnięty przez Slendiego nadal w worku i miałam nawet okazję go kopnąć. Jak znaleźliśmy ją, w zaskakującym tempie powróciliśmy do domu. Wujek zostawił nas w salonie, udał się chyba do swojego pokoju, po czym z miejsca gdzie był, zaczęły się wydobywać różne niezidentyfikowane odgłosy. Nasza trójka urządziła bitwę na poduszki. Slender zastanie nie miłą niespodziankę. Potem zaczęła się bitwa o pokoje. Dzięki mojej przebiegłości mam pokój z balkonem i jak mi się zdawało największy. W nocy obmyślałam plan jak całkowitym przypadkiem pozbyć się Jeff'a.
-Ekstra! Cała chata nasza.-ucieszył się.
-Wątpię, Lucek twierdził, że ktoś tu właśnie się wprowadza.
Po czym w drzwiach zobaczyliśmy wysokiego faceta w garniturze, bez twarzy. Spojrzał na nas i z oburzeniem zapytał co tu robimy. Podałam mu kartkę, którą Lucek wcisnął mi przed wyjściem. Byłam jedyna osobą godną zaufania i nie zgubienia tego świstka. Wracając do sprawy, facet bez twarzy przeczytał ją [!?], a następnie zaczął sypać wszystkimi przekleństwami, które znał.
-Ja nie mogę! !@#$% @#% @$^* %&(^ #%^*%$#!!!!!!!
W porę z Jeff'em zakryliśmy uszy Sally.
-Ostatni raz odpuszczam sobie drobny druczek!-darł się dalej.
Cała nasza trójka nie rozumiała o co mu chodzi. Tak więc była okazja, wyjęłam z paska na nodze nóż i rzuciłam się na Jeff'a. On wyjął swój z kieszeni od bluzy. Jaki debil nosi przy sobie nóż? Wróć! Jaki debil nosi nóż w kieszeni od bluzy? Gdy facet zauważył, że skaczemy sobie do gardeł, skonfiskował nam broń i był spokój. Po wyrazie jego miny [?] uznałam, że pogodził się z rzeczywistością.
-Dobra, jestem Slenderman
-Jane
-Jeff
-Sally
każdy się przedstawił. Sally jednak uznała, że nie będzie do niego mówić Slenderman tylko wujek. Nie padłam prawie ze śmiechu, podobnie jak Jeff, ale po prośbach dziewczynki sama musiałam mówić do niego "wujek". Slend... ekhem wujek nie miał pojęcia co z nami zrobić, a skoro chcieliśmy wyjść na dwór tak zrobiliśmy. Wujkowi chyba nie za wygodnie było w tym garniturze. Po jakimś czasie poszedł kupić wodę do sklepu. I znów okazja! Zakradłam się od tyłu do Jeff'a i nałożyłam mu worek na łeb (zawsze mam w zapasie worek). Po kilku ciosach, udało mi się zapakować go do wora całego. Powiesiłam go na drzewie i zrobił sobie tarczę do żytu nożem. Ale przyszła niańka [XD jak to brzmi] i zauważył że nie ma nigdzie Sally. Szukaliśmy jej pięć godzin. Jeff był ciągnięty przez Slendiego nadal w worku i miałam nawet okazję go kopnąć. Jak znaleźliśmy ją, w zaskakującym tempie powróciliśmy do domu. Wujek zostawił nas w salonie, udał się chyba do swojego pokoju, po czym z miejsca gdzie był, zaczęły się wydobywać różne niezidentyfikowane odgłosy. Nasza trójka urządziła bitwę na poduszki. Slender zastanie nie miłą niespodziankę. Potem zaczęła się bitwa o pokoje. Dzięki mojej przebiegłości mam pokój z balkonem i jak mi się zdawało największy. W nocy obmyślałam plan jak całkowitym przypadkiem pozbyć się Jeff'a.
24.05.2014
Wyjrzałam lekko z pokoju. Tak samo zrobili Jeff i Sally. Zaczęło się. Epicki wyścig do łazienki. Byłam na przodzie, ale zaraz dogonił mnie Jeff i rzucił się na mnie. Tarzaliśmy się po ziemi, wyrywając sobie włosy, kopiąc po brzuchach, gryząc. W tym czasie Sally prześlizgnęła się między nami i zatrzasnęła drzwi do łazienki. Zrozumieliśmy, że pozostało nam walczyć o numerek 2. Teraz bitwa przemieniła się w bitwę na noże. Nagle Jeff się zatrzymał.
-Czy to nie dziwne?-spytał.
-Co?-nie rozumiałam.
-Bijemy się na noże, a Slendy nam ich jeszcze nie zabrał.
Rzeczywiście. Wczoraj Slender uzbierał całe pudło ostrzy, a dzisiaj? Zaczęliśmy oglądać się dookoła.
-Prawo, lewo, przód, tył... GÓRA!!! -krzyknęliśmy razem przerażeni i spojrzeliśmy na sufit. Tam nasz "wujaszek" wisiał na swoich mackach. Pochwycił nas wolnymi kończynami i oddalił wzajemnie na dużą odległość. Spojrzał [?] na nas groźnie, więc posłusznie puściliśmy noże.
-Teraz pokaże wam coś na dole.-powiedział, po czym zlazł z sufitu i ruszył schodami w dół.
Chyba Jeff też domyślał się o co chodzi. "Zaprowadził" nas do salonu, który był cały w pierzu z
poduszek. Kazał nam to posprzątać, a później pójść do kuchni. Nie obyło się przy sprzątaniu bez bijatyki, ale zostaliśmy szybko uspokojeni postacią wujka z drewnianym, kuchennym wałkiem w ręku. Po skończeniu poszliśmy do kuchni, gdzie siedziała Sally wpieprzając sobie kanapkę z nutellą. Niesprawiedliwość na tym świecie bywa okrutna. Slendy wręczył każdemu z nas kartki.
poduszek. Kazał nam to posprzątać, a później pójść do kuchni. Nie obyło się przy sprzątaniu bez bijatyki, ale zostaliśmy szybko uspokojeni postacią wujka z drewnianym, kuchennym wałkiem w ręku. Po skończeniu poszliśmy do kuchni, gdzie siedziała Sally wpieprzając sobie kanapkę z nutellą. Niesprawiedliwość na tym świecie bywa okrutna. Slendy wręczył każdemu z nas kartki.
MOJA -
- Robienie prania na zmianę z Jeff'em
- Pomoc w kuchni
- Odkurzanie we wtorki
- Utrzymywanie porządku w pokoju
- Ewentualna opieka nad Sally w : poniedziałki, środy, piątki, niedziele (aby było po równo w niedzielę opiekujesz się Sally z Jeff'em).
Ogólnie nie byłam zadowolona szczególnie z ostatniego punktu.
KARTKA JEFF'A
- Koszenie trawnika
- Robienie prania na zmianę z Jane
- Odkurzanie w piątki
- Odkurzanie w piątki
- Utrzymywanie porządku w pokoju
- Ewentualna opieka nad Sally w : wtorki, czwartki, soboty, niedziele (aby było po równo w niedzielę opiekujesz się Sally z Jane)
KARTKA SALLY
- Utrzymywanie porządku w pokoju
- Mały asystent wujka
Ten mały asystent to chyba tylko po to, aby nie było, że Sally nic nie robi. Pewnie będzie podawać Slendiemu jakieś tam rzeczy czy coś w tym stylu. Wujek oczekiwał od Jeff'a że znajdzie pracę, bo nas nie wyżywi. Ale gdy usłyszał że będzie dostawał dodatkowy hajs na utrzymanie nas, iskierka zaiskrzyła w jego oku [?!]. Zrezygnował z Jeff'owej pracy, uznał że bardziej przyda się w domu.
Później Sally chciała abyśmy wszyscy pobawili się w przyjęcie. Wiecie: picie "herbatki", gadanie o
byle czym. Nie zgodziliśmy się, więc dziewczynka zaczęła tak krzyczeć, że bębenki pękały.
Siedzieliśmy przy malutkim stoliku jak takie debile. Jeff usnął. My ze SlendyOm zaproponowaliśmy,
że zrobi mu makijaż, a my potem ocenimy efekt. Zgodziła się, a my sobie poszliśmy na lody. Gdy wróciliśmy Sally znów krzyczała w niebo głosy, bo gonił ją chłopak umalowany na twarzy kredkami, pomadkami i innymi bzdetami. Po tym DOŚĆ spokojnym dniu, po wieczornej toalecie. nasza trójka ustawiła się na baczność w korytarzu jak prosił wujaszek.Jego jedynym zdaniem było:
Później Sally chciała abyśmy wszyscy pobawili się w przyjęcie. Wiecie: picie "herbatki", gadanie o
byle czym. Nie zgodziliśmy się, więc dziewczynka zaczęła tak krzyczeć, że bębenki pękały.
Siedzieliśmy przy malutkim stoliku jak takie debile. Jeff usnął. My ze SlendyOm zaproponowaliśmy,
że zrobi mu makijaż, a my potem ocenimy efekt. Zgodziła się, a my sobie poszliśmy na lody. Gdy wróciliśmy Sally znów krzyczała w niebo głosy, bo gonił ją chłopak umalowany na twarzy kredkami, pomadkami i innymi bzdetami. Po tym DOŚĆ spokojnym dniu, po wieczornej toalecie. nasza trójka ustawiła się na baczność w korytarzu jak prosił wujaszek.Jego jedynym zdaniem było:
-Nie myślcie, ze zapomniałem was zapisać do szkoły.
Po czym zniknął w swoim pokoju. My głośno przełknęliśmy ślinę i też zanurzyliśmy się w swoich pokojach.
25.05.2014r.
Obudziłam się dość wcześnie z powodu dziwnego snu, a przynajmniej wydawało mi się, że jest dziwny, bo tak to za bardzo go nie pamiętałam. Poza tym za ścianą, gdzie Jeff miał pokój w nocy było słychać krzyki, więc się nie wyspałam. Miałam zamiar znowu pójść spać, ale to pokoju wpadł Slendy. Próbował mnie obudzić, ale mi się taaaak nieeeee chciaaaaałoooo. W końcu jednak zrzucenie mnie z łóżka poskutkowało i poczłapałam do łazienki. Sally już była, a Jeff nie wstał, więc nie było kolejki. Zlazłam potem na dół do kuchni i zobaczyłam coś tak niezwykłego, że straciłam równowagę. Opadając na ścianę zsunęłam się na podłogę. Na stole czekało na mnie śniadanie! Slender choć raz w życiu zrobił dla mnie coś tak dobrodusznego. Długo tak patrzyłam na to obfite śniadanie. Do kuchni wszedł wujek i usiadł przy stole, jak myślałam przy moim śniadaniu. A tu się okazuje że to on sobie sam zrobił to śniadanie.
-Co się tak patrzysz? Zrób sobie coś.
Stwierdził wskazując na lodówkę. Spojrzałam na niego wrogo i ruszyłam w skazanym kierunku. Musiałam zadowolić się kanapką z resztkami nutelli. Potem wujek pogonił nas do sprzątania i poszedł obudzić Jeff'a. Ten zlazł na dół. Po jakimś czasie zaczął majaczyć coś o jakimś lesie i wezwaliśmy karetkę. Podobno ma tam siedzieć kilka dni. Może to jest coś poważnego i nie wyjdzie z tego cało. Gdy opuszczaliśmy szpital wujek wydawał się bardzo zadowolony z braku jednego z podopiecznych. Resztę wieczoru spędziłam na zdobieniu czarnymi wzorami fioletowych ścian
mojego pokoju.
mojego pokoju.
26.05.2014
Obudziły mnie hałasy z kuchni. To nie mógł być Slendy (on tak wcześnie nie wstaje -.-). W pierwszej chwili się tym nie przejęłam, ale jak sobie wyobraziłam Sally to normalnie wyskoczyłam z łóżka jak automat i zbiegłam na dół. A tutaj w kuchni Jeff we własnej osobie!
-Co ty tu robisz wypisali cię?!
-Nie, zwiałem im.
Postanowiłam nie pytać dalej, ale jednak coś przykuło moją uwagę. Kieszeń od jego bluzy była cała czymś wypchana. Gdy zapytałam o to nic nie odpowiedział tylko wysypał na stół jakieś leki i kartkę. Wziął bo lekarze mówili że na razie musi to brać (pewni ich wypytał przed ucieczką -.-). Przeczytałam kartkę, która okazała się receptą.
-Głodny jestem.-stwierdził, szperając w lodówce.
Był otumaniony, może mu dali coś wcześniej. Z recepty wynikało że trzeba było mu coś podać.
-Musisz najpierw to zjeść.-pokazałam
-A idź do diabła.
Chyba ze złości mi żyłka pękła. Wyjęłam "chyba" tyle ile trzeba tabletek. Z góry ostrzegam! Ja się o niego nie troszczę, tylko utrzymuje przy życiu, bo to ja mam go zabić a nie jakaś... hmm... choroba? Rzuciłam krótkie "Żryj to!" i złapałam za nadgarstki. Wykręciłam mu ręce, powaliłam na ziemię, usiadłam na nim i zaczęłam mu wpychać lek do gardła. Gdy w końcu się uporałam z tym, a on nie mógł ich już wypluć, wstałam i zdezynfekowałam rękę z jego śliny. Leżał tak na podłodze. Potem wstał i był dziwnie miły. Leki? Zaproponował że zrobi mi śniadanie, ale ja stanowczo zaprotestowałam. Poszłam do salonu i oglądałam telewizję. Nagle z góry przybiegło Sally, pytając się czy nie czuję spalenizny. Jakby się zastanowić coś śmierdziało jakby... kuźwa PALIŁO SIĘ? Pobiegłam z Sally do kuchni, a tam Jeff, który coś "gotował". Zaczęłam na niego kląć, a dziewczynka krzyczeć mając nadzieję że Slender przyjdzie. I przyszedł. Jeff mu wtedy dał śniadanie. Mocarz! Nie mam pojęcia jak to zeżarł. Potem Jeff zasnął i był jakoś spokój. Później Slendy ogłosił, że będziemy mieć zwierzątko w domu, żebyśmy stali się bardziej odpowiedzialni czy coś takiego. Po długich kłótniach postanowiono, że będzie to pies. Oczywiście ja byłam za kotem. Wujaszek powiedział że on wybiera psa i wyszedł z domu. Wrócił z dość dziwnym psem, który miał taki jakby... psychopatyczny uśmiech? Nadszedł czas żeby z nim wyjść. Zaczęłam drzeć koty z Jeff'em kto ma wyjść. Slender był mocno wkurzony i sam z nim wyszedł. Tak to ja mogę mieć psa :D, ale wujek potem nie zrobił kolacji i w ogóle nie wyszedł już ze swojego pokoju. Ciekawe czemu?
27.05.14r.
Obudziła mnie coś mokrego na twarzy. Jak się okazało był to Smily (tak przezywam Smile Dog'a). Wnioskując po smrodzie jaki przyniósł ze sobą, był już u Jeff'a i nic to nie poskutkowało. Wstałam, ogarnęłam się i z nim wyszłam. Była ładna pogoda, więc postanowiłam przejść się z nim trochę dalej, wzdłuż pobliskiego lasku. Dzisiaj był rześki poranek , dlatego wzięłam bluzę. Szłam tak sobie, gdy nagle zauważyłam małą, czarną, włochatą kulkę. Na początku myślałam że to jakieś dzikie zwierze i nie podchodziłam, ale ciekawość wzięła górę. Jak się zbliżyłam dojrzałam co to tak naprawdę jest. To był mały czarny kotek z... krzyżem na brzuszku i ... skrzydełkami nietoperza!!! Kotek był troszkę wychudzony. Nie ma co! Biorę go i będę się nim opiekować. Tylko co powie wujaszek. Oj tam, przemyci się go. Całkowicie zapomniałam o psie, który teraz podszedł do kota i go oblizał. Chyba się zaprzyjaźniły. Wzięłam zwierzątko na ręce i wraz ze Smily'm zawróciliśmy do domu. Gdy wracaliśmy kot zaczął do mnie... GADAĆ! Znaczy nie ruszał mordką tylko jakby gadał mi w myślach. Chryste Panie co to za kot? Jego dodatkowa cecha jeszcze bardziej utwierdziła mnie w przekonaniu, że go zatrzymam. Przed samymi drzwiami schowałam go pod bluzę i weszłam do domu. Puściłam psa i ruszyłam do swojego pokoju.
-Co tak długo?-zaciekawił się Slendy, a przy okazji Jeff i Sally.
Próbowałam jakoś ich spławić, ale nie dali mi spokoju. W końcu poszło o to, dlaczego tak się trzymam za brzuch. Westchnęłam głęboko i wyjęłam kotka. Reakcje po kolei, Sally: zaraz prawie by rzygnęła tęczą, Jeff: jakby go odrzuciło, ale po chwili pewniej już patrzył na kota, Slender: nie potrafię nic przeczytać z jego pokerowej twarzy.
-Żadnego whiskasożercy w domu.-zarządził wujaszek.
-Ale on nie je whiskasa ani nic z tych rzeczy.
-To co?-pytali podejrzliwie.
-Wszystko co czerwone: ketchup, truskawki, sos tabasco.
-Może ci to jeszcze powiedział?-chichrał się Jeff.
Gdy powiedziałam, że tak, ich miny momentalnie się zmieniły na bardziej poważne. Powiedzieli, że to nie jest śmieszne i żebym nie kłamała. A gdy się upierałam przy swoim, Slender kazał Jeff'owi dzwonić po pomoc. Znokautowałam go i postanowiłam im udowodnić, że on tak jakby mówi. Przyniosłam ketchup z lodówki (taki w słoiku), była resztka. Jeff najwyżej pójdzie po drugi :D. "Rodzinka" z coraz bardziej zmartwionymi minami patrzyła na mnie.Podałam kotkowi słoik, a on jadł aż mu się uszy trzęsły gdy wylizał wszystko, spojrzałam na nich wyczekująco. Uznali że to niczego nie dowodzi. Wtedy Jeff wpadł na pomysł. Slendy poprosił, aby Sally przyniosła kronikę, bo nie często się zdarza aby Jeff miał pomysł. Przyniósł różnokolorowe kartki i rozłożył na podłodze.
-On mnie rozumie?-spytał wskazując kota.
Przytaknęłam. Poprosił go o wybraniu jednego koloru, powiedzenia go mi i gdy ja powiem jaki to, on wskaże jaki wybrał. Kot przyjrzał się wszystkiemu i zwrócił się do mnie "biały" powiedział. Ja więc powtórzyłam, a kot wskazał ten kolor. Jakby mi uwierzyli, ale nie kapowali jak ja go słyszę jak nawet buzi nie otwiera. Wtedy dopiero uświadomiłam ich, że on gada w myślach. Potem wujek zwierzył się że słyszał "jestem głodny", ale myślał, że to Jeff. Dobra co do kwestii mówienie CHYBA uwierzyli, szczególnie gdy każdy z nas usłyszał "dziękuję". Potem trzeba było błagać Slendiego żeby go zatrzymać. Sally się dołączyła i wujaszek uległ, Jest! Potem musiałam odkurzyć, co okazało się traumatycznym przeżyciem dla Nyanpire (tak go nazwałam). Kupiłam mu trochę zabawek w zoologicznym i czerwone żarcie. Reszta dnia minęła dość dobrze, prócz bójki z Jeff'em i przyjęciem z Sally.
- To składzik, ale ja mam pomysł! - powiedział, po czym podszedłem do mnie, usiadł przy mnie i szepnął mi na ucho - Poopowiadajmy sobie straszne historię.
Wzdrygnęłam się. Nie chcę. Będę się bać. Nie toleruję w żadnym wypadku horrorów, ani nic z tych rzeczy. Nigdy ich nie lubiłam.
- Nie znam - odparłam szybko.
-Ale ja znam: Podobno w tej szkole, ktoś brutalnie zamordował dziewczynę w naszym wieku i podobno od tego czasu duch tej dziewczyny każdej nocy straszy w tej szkole. Pragnie zemsty na człowieku, który ją zabił, zabijając przy tym innych.
-Przestań! - krzyknęłam.
- Nie podoba się?- zapytał z ironią i z uśmiechem na ustach.
- Tak, nie podoba się! Mam już dość tych trupów, mordowań, zemst, duchów i wszystkiego co z tym związane. Chcę w końcu żyć jak normalny człowiek, nie jestem killer! Nikogo nie zabiłam!- krzyknęła. Czułam jakbym miała się zaraz rozpłakać. Wybuchłam żeby przestał no i żeby sobie nie myślał że ja jestem taka jak on.
-Myślałem, że chcesz zabić mnie z zemsty? - zapytał z jeszcze większym uśmiechem na ustach.
-Bo chciałam.- odparłam naburmuszona.
-Chciałaś?- zdziwił się.
-Tak, ale dałam sobie z tym spokój. Nie chce brudzić sobie rąk jak ty. Nie zniżę się do twojego stopnia. - oświadczyłam z lekko nie udaną w głosie dumą.
Potem oświadczył że chce mu się spać i położył głowę na MOICH kolanach. Zrzuciłam szybko jego łeb i skwitowałam: "idiota". Potem zaczął pytać czy się boję. Tak ku*wa boję się, ale tego ci nie powiem. W składziku było ciemno, to mam na swoje wytłumaczenie. Jeff chyba mi nie uwierzył. Po jakimś czasie coś złapało mnie za nogę i wydało z siebie przerażający dźwięk. Podskoczyłam prawie do sufitu. A on tylko się śmiał. Chciałam mu dać z liścia, ale moje serce się jeszcze nie uspokoiło i poza tym prawie go nie widziałam, więc mogłam spudłować. Po jakimś czasie przybliżył się do mnie. Jakoś tak lżej na duchu przy drugiej osobie. Potem usnęłam i nic nie pamiętam.
-C-c-co?
-Ja jestem Trenderman.
WTF?! Slendi ma brata. Z pewnego punktu widzenia mamy już dwóch wujków.
-Ale skoro nazywacie Slendera wujkiem to znaczy...-myślał na głos.
-Nie, nie, nie. Nie jesteśmy z nim spokrewnieni, po prostu go tak nazywamy.-tłumaczyliśmy się.
Jakby mu ulżyło. Później pytał czy wujek mieszka w tym mieście i że odwiedzi nas kiedyś. Za to my pytaliśmy się czy ma jeszcze jakieś rodzeństwo. Odpowiedzią było: Oj tak <westchnięcie>. Przy okazji udało się wypożyczyć dwa egzemplarze lektury. Zaopatrzyliśmy się w nasz "zestaw maskujący" i po pożegnaniu wyszliśmy z biblioteki. A tam tłum dzieciaków. Na czele stał ten gościu, którego pytaliśmy o bibliotekę. Z tłumu wydobywały się tego typu teksty: "Zrobili to", "Wrócili","Zapisali się w historii". Serio? W sumie zapomniałam się spytać Trendera o co chodzi z tymi znikającymi dziećmi. Może nawet lepiej. Kończyliśmy równo ze Slendym, więc wracaliśmy samochodem do domu. Zaczęliśmy temat jego brata. Gdy to usłyszał. Mieliśmy bliskie spotkanie z latarnią. Kazał na razie nie wznawiać tego tematu. Czemu? Kto to wie. W domu był spokój, póki nie zadzwonił telefon. Ja się okazało znów to była świetliczanka, która prosi aby wujek przyjechał. Dzisiaj z okazji wczorajszego dnia dziecka na świetlicę przyszedł klaun. Sally upiera się że go zna i zrobiła nie małą aferę z powodu że KLAUN jej nie poznaje. Po jakiejś godzinie wrócili do domu. Jedyne zdanie, które mnie zaciekawiło, wypłynęło z ust Sally:
-Skąd miałam wiedzieć że masz brata bliźniaka?
To ile on w końcu ma tych braci?! Jak na razie nie chciał nic powiedzieć i że dowiemy się w swoim czasie. Jeśli ten czas nie nadejdzie. Wieczorem unikał nas żebyśmy przypadkiem nie ponowili tematu. Trudno...
28.05.14r.
Nie mogłam dzisiaj zasnąć. Tak po północy usłyszałam, że ktoś włazi do mieszkania. Zeszłam na dół, a tam Jeff uwalony błotem z laptopem w ręku. Gdy go się go wypytywałam, próbował się wymigać głupimi odpowiedziami, typu: "laptop znalazłem w lesie". Nie miałam siły już go męczyć dalej, więc puściłam go wolno. Potem jakoś na szczęście sen przyszedł. Wujek obudził nas już o 6:30, bo do szkoły. Kuźwa kompletnie zapomniałam. Przed wyjściem wujaszek zaopatrzył w nas w okulary przeciwsłoneczne i dla Jeff'a chustę na ten jego "piękny" uśmiech. Przez całą drogę do szkoły miotał się ja Smily gdy zawiązałam mu kokardę na szyi. Dotarliśmy do szkoły gdy akurat zadzwoniłam dzwonek na lekcję. Trochę się spóźniliśmy, ale to tylko przez to, że ta szkoła ma dziwny system numerowania sal. Weszliśmy do klasy. Nauczycielka chyba już była przygotowana na nasze przyjście. Ustawiła nas na środku klasy i przedstawiła:
-Jane i Jeff Killer.
Że co kuźwa!? Wujek czy ja o czymś nie wiem? Gdy miałam zacząć protestować Jeff wziął mnie pod ramię nazywając "kuzyneczką" i szeptem nakazując żebym siedziała cicho. Lekcje przeleciała dość szybko. Potem przerwa śniadaniowa. Koszmar! Do naszej ławki zleciało się mnóstwo innych dzieciaków z pytaniami typu "Wyglądasz jak Jeff The Killer, czemu?", "Czemu się tak nazywasz?", o mnie wspomniano kilka razy, nie wiem czy mam się cieszyć czy płakać. Jeden nawet chciał zerwać jego chustę, ale wujaszek to taki mistrz supłów, że Jeff został pociągnięty wraz z nią i walnął się w ławkę.Później był W-F starałam się nie zgubić Jeff'a, jeszcze zrobiłby coś głupiego. Na lekcji okazało się że przyjedzie policja i będzie przesłuchanie w sprawie morderstwa. Jeff zrobił się blady [?!]. Aha ciekawy miał jogging. Porwałam go z sali pod pretekstem, że się źle poczuł. I na korytarzu moje obawy okazały się słuszne. Kazał mi wleźć do składzika. Czy ja zdrowo myślałam robiąc to?! Powiedział że będziemy czekać póki policja sobie pójdzie. Po jakimś czasie usłyszeliśmy przekręcany kluczyk w zamku. Nie, nie, nie, nie! Tylko nie to. Jeff próbował je otworzyć, ale to nic nie dało. Długo tak siedzieliśmy.Wyjęłam telefon.
- Świetnie nawet zasięgu nie ma - westchnęłam- To składzik, ale ja mam pomysł! - powiedział, po czym podszedłem do mnie, usiadł przy mnie i szepnął mi na ucho - Poopowiadajmy sobie straszne historię.
Wzdrygnęłam się. Nie chcę. Będę się bać. Nie toleruję w żadnym wypadku horrorów, ani nic z tych rzeczy. Nigdy ich nie lubiłam.
- Nie znam - odparłam szybko.
-Ale ja znam: Podobno w tej szkole, ktoś brutalnie zamordował dziewczynę w naszym wieku i podobno od tego czasu duch tej dziewczyny każdej nocy straszy w tej szkole. Pragnie zemsty na człowieku, który ją zabił, zabijając przy tym innych.
-Przestań! - krzyknęłam.
- Nie podoba się?- zapytał z ironią i z uśmiechem na ustach.
- Tak, nie podoba się! Mam już dość tych trupów, mordowań, zemst, duchów i wszystkiego co z tym związane. Chcę w końcu żyć jak normalny człowiek, nie jestem killer! Nikogo nie zabiłam!- krzyknęła. Czułam jakbym miała się zaraz rozpłakać. Wybuchłam żeby przestał no i żeby sobie nie myślał że ja jestem taka jak on.
-Myślałem, że chcesz zabić mnie z zemsty? - zapytał z jeszcze większym uśmiechem na ustach.
-Bo chciałam.- odparłam naburmuszona.
-Chciałaś?- zdziwił się.
-Tak, ale dałam sobie z tym spokój. Nie chce brudzić sobie rąk jak ty. Nie zniżę się do twojego stopnia. - oświadczyłam z lekko nie udaną w głosie dumą.
Potem oświadczył że chce mu się spać i położył głowę na MOICH kolanach. Zrzuciłam szybko jego łeb i skwitowałam: "idiota". Potem zaczął pytać czy się boję. Tak ku*wa boję się, ale tego ci nie powiem. W składziku było ciemno, to mam na swoje wytłumaczenie. Jeff chyba mi nie uwierzył. Po jakimś czasie coś złapało mnie za nogę i wydało z siebie przerażający dźwięk. Podskoczyłam prawie do sufitu. A on tylko się śmiał. Chciałam mu dać z liścia, ale moje serce się jeszcze nie uspokoiło i poza tym prawie go nie widziałam, więc mogłam spudłować. Po jakimś czasie przybliżył się do mnie. Jakoś tak lżej na duchu przy drugiej osobie. Potem usnęłam i nic nie pamiętam.
29.05.14r.
Koło 5:30 ktoś zaczął mnie tarmosić. Jak się okazało był to Jeff. Byłam tak nie wyspana, głodna i ogółem zmęczona, że nic mi się ni chciało. Ale ten wziął mnie za ręce i podniósł. Burknęłam coś w stylu "daj mi spokój". Ale wtedy usłyszałam kluczyk w drzwiach. W ostatniej chwili Jeff wcisnął mi okulary na nos, a naszym oczom ukazała się woźna Krysia. Na szczęście nie była zła, a bardziej zmartwiona, że ona nas tam zamknęła. Wyszliśmy na zewnątrz. Oczy same mi się zamykały. Kiwałam się na boki. W nocy się nie wyspałam. Na siedząco w śmierdzącym składziku, ramię Jeff'a (na którym okazało się że spałam) było nie wygodne, a poza tym cały czas miałam koszmary i ze strachu czasem nie mogłam długo zasnąć. Tak więc czasem nie zdawałam sobie sprawy z tego że szłam. Potykałam się co trzeci krok. Słowem: zombie. Jeff wyglądał trochę lepiej (nie myślałam że kiedyś to powiem): nie potykał się, szedł pewniej. To czemu ja się tak męczę, skoro torba którą miałam była taka ciężka i przez nią ciągle kursowałam na prawo, a nie prosto. Zdjęłam ją z ramienia i zarzuciłam jemu na ramię. Popatrzył na mnie wyczekująco, ale ja już odlatywałam. Jedyne co zapamiętał mój mózg to iść za białą bluzą. Bez tej torby było wiele lepiej. Po jakimś czasie w końcu ujrzeliśmy nasz dom. Ten widok był jak zbawienie. Weszliśmy do środka. Nie, ja schodów już nie przejdę. Ani jednego kroku więcej. Położyłam się na dywanie. Jeff po odłożeniu rzeczy poszedł za moim przykładem. Spaliśmy tak może pół godziny, a tu jakaś trąbka. To Slendy nas budził. Pewnie nawet wczoraj nie zorientował się że nas nie ma. Prosiliśmy go aby dzisiaj pozwolił nam zostać w domu, ale on nie zgodził się. Jedynym tego plusem było, że po śniadaniu nie byłam już głodna, ale sen przychodził co chwila. Podobno trzeba było budzić mnie kilka razy. Po drodze przejeżdżaliśmy obok wraku naszego jak wydało się DAWNEGO samochodu. Odprawił nas do szkoły. Lekcje były taaaaaaaaaaaaakiiiiiieeeeeeeeeeeeeeeeee nudne. Przysypiałam co chwila i Jeff musiał mnie pilnować żebym nie zasnęła. Na przerwach to samo. Nadszedł w-f. Mieliśmy mieć nowego trenera, który okazał się kim?! Wujaszkiem. Niezręcznie się tłumaczył jak to się stało. A potem kazał nam przebiec dodatkowe trzy kółka, tylko nam: mi i Jeff'owi. Podczas biegu rozmyślaliśmy nad planem zemsty. Potem wróciliśmy do domu. Ja od razu skierowałam się do pokoju i poszłam spać. Tak koło 19 zeszłam na dół. Slendi wyszedł ze Smily'm, Sally nigdzie nie było, a Jeff oglądał horror. Czy on mi to robi na złość? Zaraz zawróciłam na górę. Potem przylazł do mnie namawiając mnie żebym z nim obejrzała. A w życiu! Nie potrzebuję zarwanych noc. Wyszłam do kuchni po wodę i wróciłam. Po jakimś czasie zaczęłam słyszeć dziwne odgłosy. Nagle coś wyskoczyło z szafy. Wystraszyłam się nie na żarty. Jak się znów okazało był to Jeff z prześcieradłem na głowie. Myślałam że go zabiję. Walnęłam w niego kilka razy, wyrzuciłam na korytarz. Miałam trzasnąć drzwiami, ale myśl że zostanę sama w zamkniętym pokoju, przeszkodziła mi w tym. Później i tak się nadal bałam. Na szczęście niedługo wrócił Slendy to zeszłam na dół i siedziałam w kuchni. Poszłam z nadzieją, że nic nowego Jeff nie wymyśli.
-Slendi? Ach, musieliście mnie pomylić z moim bratem!
30.05.2014r.
Dzisiaj wyspałam się trochę lepiej. Jednak nadal byłam trochę przymulona. No i to co zwykle. Kłótnia z Jeff'em, śniadanie, niebezpieczna jazda samochodem z wujkiem. I szkoła... tatatadammmmm. Było nudno jak nie wiem. Do tego Jeff wdał się w jakąś bójkę, bo przylazł z zakrwawioną chustą. Ponieważ do pielęgniarki nie mogłam go zabrać. Wzięłam go do łazienki. Na szczęście nikt tam nie chodził, więc nikt nie widział Jeff'a bez chusty, ani mnie w łazience dla chłopaków. Ktoś mu zdrowo przywalił w ten nos, ale nie chciał powiedzieć kto. Reszta dnia minęła spokojnie prócz morderczego W-F wujka i dwóch kolejnych krwotoków z nosa. Gdy wróciliśmy do domu Jeff zadał pytanie, które wstrząsnęło całym światem:
-A gdzie Sally?
Właśnie mi się przypomniało że przedwczoraj mieliśmy ją odebrać, ale sami wylądowaliśmy w składziku. Wymyśliliśmy plan działania. Wujek pójdzie do pobliskiego lasu, on lepiej orientuje się na takich terenach. A my pójdziemy w przeciwną stronę. I tak zrobiliśmy. Ta przeciwna strona okazała się jakąś opuszczoną dzielnicą. Domy zdarzały się coraz rzadziej, a ludzi to dobre 15 minut już nie widzieliśmy. Gdy Jeff skomentował to: Wygląda jak w horrorze. Myślałam że go zabiję. Naraz do głowy zleciały mi wszystkie straszne rzeczy jakie niestety widziałam. No normalnie nogi mi się uginały ze strachu. Doszliśmy do jakiegoś opuszczonego hotelu. Jeff stwierdził, że powinniśmy sprawdzić ten budynek, bo Sally mogła się w nim schować przed deszczem, który akurat w nocy padał. Ja nie miałam zamiaru tam wchodzić. Gdy patrzyłam na ten hotel przypominała mi się jedna ze strasznych historii, więc Jeff kazał mi zostać. W sumie wizja zostania tu samej także nie napawała mnie entuzjazmem, dlatego jednak poszłam z nim. Hotel był dość staromodny. Składał się z piwnicy, parteru i piętra. Zaczęliśmy od góry. Oczywiście Jeff nie umiał się powstrzymać od wystraszenia mnie kilka razy, kiedyś to ja go ukatrupię. Na piętrze jej nie było, podobnie jak na parterze, więc mieliśmy zamiar zejść na dół do piwnicy. Nie dlaczego? Pewnie tam są jakieś duchy, albo czyjś trup. Gdy schodziliśmy po schodach, coś poczułam na nosie. Kuźwa... PAJĄK PAJĄK PAJĄK PAJĄK PAJĄK!!!!!!!!!!! Odruchowo się cofnęłam, przy okazji potykając się o poprzedni stopień. Złapałam się Jeff'a. Ten niczego nie spodziewając się, chwycił szybko poręczy i podciągnął się do przodu. Tyle że za mocno. Teraz jak kłębek toczyliśmy się na dół. A na koniec co? Schody się zawaliły! Wylądowaliśmy w takim typowym składziku (tak znów składzik, jesteśmy na niego skazani) pod schodami. Na szczęście drzwi były spróchniałe i Jeff szybko je wyważył.
-Cholera jasna uważaj trochę!-fuknął na mnie.
-Ale tam był pająk!-tłumaczyłam się przy okazji przeżywając traumę z pająkiem.
Spróbowałam wstać. Nagle poczułam ból przeszywający okolice kostki. Tak bolało, że zaraz usiadłam z powrotem, a właściwie spadłam. Obadałam ją szybko. Świetnie! Spuchnięta.
-Jeff, skręciłam kostkę.-jęknęłam.
Chociaż było ciemno, zdawało mi się, że właśnie wali się czymś po głowie.
-Chodź.-powiedział ciężko.
Gdy właśnie miałam spytać jak, wylądowałam na jego plecach.
-Tylko nie wierć się, a jak zobaczysz pająka to po-pros-tu po-wiedz.-przesylabował ni to złośliwie ni pouczająco.
Tak "przeszliśmy" całą piwnicę. Jednym miejscu strasznie się bałam i przytuliłam się bardziej do Jeff'a. Jednak po chwili go puściłam, bo miałam wrażenie, że go duszę. "Wyszliśmy" z hotelu. Dalej był tylko las co było działką wujka, więc wróciliśmy . Kostka nadal mnie bolała, a przy każdym otarciu się o tułów Jeff'a jeszcze bardziej. W domu posadził mnie na kanapie i wrócił z bandażem usztywniającym. Gdy je zauważyłam cofnęłam szybko nogę, nie wierząc w jego zdolności lekarskie.
- Spokojnie, nie pierwszy raz to robię.-PRÓBOWAŁ mnie uspokoić.
Nie mając pod ręką lepszej pomocy, a sama nie umiejąc nic zrobić zgodziłam się. Rzeczywiście poszło mu to gładko i szybko. Gdy skończył do domu wparował wujaszek i... Sally? Slendi był cały podrapany i pogryziony. Myśleliśmy że napadł go wilk. Jak się okazało: Sally przez dwa dni w lesie zdziczała i zaatakowała wujka gryzą i drapiąc. Dopiero po chwili Sally rozpoznała wujka. Potem wrócili do domu. Slendiemu przydało się kilka plastrów. Po obejrzeniu mojej nogi stwierdził żebym na razie nie chodziła i nie nadwyrężała kostki. Oczywiście później Jeff przylazł i włączył co?... Horror! Po marudzeniu przez 20 minut albo się wkurzył albo ulitował (stawiam na to pierwsze) wziął mnie na ręce i zaniósł do mojego pokoju. Tak to ja mogę żyć. Nawet dostałam kolację do łóżka. Niestety pewnie jutro się poprawi i wujek zwali mnie na nogi. Szlak!
31.05.2014r.
Rano trochę zasymulowałam z nogą żeby mieć wolne. Slendi od razu dał mi kule, żebym jednak mogła coś zrobić. Dzisiaj sobota, więc my z Jeff'em nie idziemy do szkoły, za to Sally na 14:30 ma świetlicę. Po jakimś czasie pokłóciłam się z Jeff'em. Wybiegłam z domu. Kule schowałam gdzieś w krzakach. Powiem że mi grizzly zabrał. Ruszyłam w stronę lasu. Postanowiłam się przejść i trochę ochłonąć. Nagle za sobą usłyszałam szelest. Szybko się odwróciłam, przy okazji narzucając włosy na twarz, żeby choć trochę zakamuflować ten niecodzienny wygląd. Za drzewa wyszedł chłopak, na oko trochę starszy ode mnie. Kojarzyłam go z naszej szkoły. Zaczął coś gadać, że Jeff mu się naraził i chce go uświadomić, aby nie wchodził mu w drogę, bo... No właśnie bo... Rzucił się na mnie uderzając pięścią w twarz. Świetnie będzie piękna śliwa. Wstałam i próbowałam się bronić, ale to że chodzę bez kul, nie znaczy że kostka zdrowa. Nie mogłam za bardzo omijać jego ataków. Zostało mi tylko blokowanie ich. Wtedy spróbował z zaskoczenia mnie kopnąć. I nie mógł wybrać lepszego miejsca, tylko moją kostkę. Tak bolało, że aż krzyknęłam z bólu. Opuściłam gardę. Kolejny jego atak był połączeniem spoliczkowania z uderzeniem pięścią. Upadłam znów na ziemię. Teraz miał zamiar kopniakami mnie chyba ukatrupić. Zakryłam twarz i skuliłam się. Jednak nic nie poczułam. Otworzyłam oczy. Szturchał mnie Jeff i pytał czy nic mi nie jest. Gdy byłam zajęta z nim rozmową, napastnik zaszedł Jeff'a od tyłu i zaatakował. Zaczęła się bijatyka. Jeff twarz miał zasłoniętą jednak gdy ten drugi wyjął nóż, postanowił się nie cackać. Krzyczałam, żeby przestali ale to nic nie dawało. Odsłonił twarz i uśpił oszołomionego chłopaka. Zaczęłam płakać i szczerze nie wiedziałam czemu. Może moja psychika już tego nie wytrzymywała. Przepraszałam Jeff'a, był ranny. Uważałam że to przeze mnie wszystko się stało. Wziął mnie znowu na plecy. Powiedział tylko żebym się cieszyła bo ma dobry humor i w ciszy wróciliśmy do domu. (Bo drodze spytał się jeszcze o kule, a ponieważ miś grizzly nie pasuje do takiego momentu, powiedziałam że nie wiem). Tam odbywała się dość ciekawa scena. Slendi walił się głową o ścianę, a tak samo robiła też Sally. Wujek mówił coś w typie: Ku*wa mój garnitur. Sally powtórzyła tylko zamiast "garnitur" wstawiła "miś". Potem spojrzeliśmy do salonu. Tam pies odprawiał (+18) z misiem Sally. Wujaszek w końcu się wkurzył i zabrał misia, Smily'iego opieprzył. Dopiero wtedy Jeff posadził mnie na kanapie i usiadł obok. Nasz bardzo spostrzegawczy i opiekuńczy rodzic, po jakiś 10 minutach zorientował się, że coś nam jest. Za bardzo to nic nie mówiliśmy. Dostaliśmy tymczasowy zakaz z wychodzenia z domu, żeby ludzie nie widzieli nas w takim stanie. Później było dość spokojnie. Zaobserwowałam, że Sally wciąż papuguje wujka. Było to bynajmniej dziwne. W końcu wujek odwiózł dziewczynkę na świetlicę. Nieobecność Sally w domu długo nie trwała, bo jakiś 30 minutach, zadzwonił telefon. Okazało się ze to świetliczanka, która prosi o szybsze odebranie małej, ponieważ klnie cały czas i źle się zachowuje. No i Slendi musiał ją przywieść. Pod wieczór wyjechał na noc. Racja. Miał tam dla nas jakąś niespodziankę czy coś. Jeff od razu udał się do salonu i rozłożył wszelakie rzeczy na stole. Okazało się że ma zaplanowany cały maraton horrorów. Ja też chciałam coś obejrzeć, więc zaczęłam się z nim wykłócać o inny film. Jednak on był nie ugięty. Postanowiła, że zostanę. Może kiedyś przełamię traumę oglądając tego więcej. Włączył, którąś z płyt. Strasznie było już po 10 minutach. Podczas oglądania Jeff wyskoczył z pytaniem, czy wiem co to przestrzeń osobista. Z choinki się urwał? Po jakimś czasie odruchowo, nawet nie wiedziałam kiedy, wtulałam się w rękę Jeff'a. Tak po 2:00 poszliśmy spać. Przewracałam się z boku na bok. Tu z szafy może coś wyjść. Z sufitu może zwisać wisielec. A na dodatek zbliżała się 3:00. Godzina duchów. Nie wytrzymałam dłużej. Nie wiem jakim cudem wyszłam z łóżka i przeszłam korytarz. Chyba na ten czas wyłączyła swoją świadomość. Zaczęłam szturchać Jeff'a, a gdy go już obudziłam oznajmiłam że nie mogę spać. Ale on raczej się domyślał, że się boję, bo powiedział, że mogę spać u niego. W sumie miałam do wyboru, spać sama i nie przespać choćby sekundy lub z większym poczuciem bezpieczeństwa spać u niego. I tak zrobiłam. Trochę potem rozmawialiśmy i jak mi się zdawało pierwsza zasnęłam.
1.06.2014r.
Pierwsze co usłyszałam to: Dzień dziecka. Rzeczywiście to dzisiaj. Zbiegłam na dół z resztą. Slendi był taki jakiś... przymulony? Zaczęliśmy gadać o prezentach, ale on zabrał nas do wesołego miasteczka. Było spoko, wata cukrowa, lustra, diabelski młyn. Slendi całkiem "przypadkiem" wypchnął Jeff'a, który koło 20 min wysiał pod wagonikiem. Kiedy wyszliśmy diabelski młyn poturlał się daleko hen. Dokładniej mówiąc do elektrowni. Potem Jeff siłą zaciągnął mnie do domu strachu, aby samemu postraszyć. Ja zaczęłam mu prawić morały, że tak nie wolno to postanowił, że się przejedziemy do tego domu. Ja miałam wziąć przykład ze Slendiego, do lasu miałam 4 metry, ale "ktoś" zaciągnął mnie i posadził w wagoniku. Jeszcze skąpiec wyskubał zniżkę dla par. Było po prostu strasznie. Tak wiele razy opisywałam jak się bałam, że teraz nie mam zamiaru tego robić. Gdy wyszliśmy porwał nas Slendi z Sally, wrzucił do bagażnika i odjechaliśmy z piskiem opon. Miałam wrażenie że słyszałam wybuch... Dzień skończył się dość miło. Po tym pełnym wrażeń dniu poszłam spać.
2.06.2014r.
Żeby zepsuć cały humor wystarczy jedno słowo: poniedziałek. Tia.... dzisiaj do szkoły. Na szczęście nie chodzimy na religię (przypadek? nie sądzę) i mam z Jeff'em na trzecią lekcję. To nic nie dało, bo Sally i Slendi, który musiał wyprawić dziewczynkę już na ósmą, strasznie byli głośno, więc obudziłam się kilka razy. A teraz nadeszła moja godzina. Jeff zwlekał się jeszcze z łóżka, dlatego nie było (choć raz) problemu z łazienką. Wujek zrobił nam śniadanie, jeżeli można to nazwać śniadaniem. Nie mam wrażenia że źle gotuje, mam wrażenie, że dla nas mu się nie chce. Po porannych czynnościach... do szkoły... Ogólnie lekcje minęły szybko i gładko, nawet w-f na którym na razie nie ćwiczę z powodu kostki (FU*K YEA). Na polskim kobita przed samymi wakacjami zadała nam lekturę. Czaicie to?! "Makbet" Williama Szekspira. Świetnie. Ponieważ ani wujaszek, ani my nie jesteśmy zapalonymi fanami literatury (znaczy ja tam lubię czytać, ale inne gatunki niż TO) nie mamy tej książki w domu. Z czego pamiętałam podobno jest tu biblioteka. No to sru! Łapiemy pierwszego lepszego dzieciaka i pytamy się gdzie ona jest. Ten o dziwo posłusznie odpowiedział, ale radził tam nie iść, bo podobno dzieci stamtąd nie wracają. To było tak głupie, że nawet nie bałam się. Robię kroki naprzód. Poszliśmy w skazanym kierunku. Naszym oczom ukazały się duże dębowe drzwi, ze starym napisem "biblioteka" i godzinami kiedy jest czynna. Weszliśmy do środka. Nikogo nie było zaczęliśmy się rozglądać. Nagle padł na nas cień. W pierwszej chwili się przestraszyłam, ale jakby się przyjrzeć... coś mi ten cień przypominał. Jednocześnie z Jeff'em odwróciłam się.
-WUJEK?!-krzyknęliśmy równie zszokowani
-E?-tylko to usłyszeliśmy od niego.
Jednak coś mi w nim nie pasowało. Mianowicie: nie miał garnituru. Zamiast niego miał beżową kamizelkę i... okulary?! Na grzyba.
-Sorry, ale ja was nie znam.-odezwał się znowu.
Zdjęliśmy okulary i chusty.
-Dobra już wiem kim jesteście, ale z internetu.
-Weź przestań się zgrywać Slendi.-powiedział lekko zdenerwowanym tonem Jeff.
-C-c-co?
-Ja jestem Trenderman.
WTF?! Slendi ma brata. Z pewnego punktu widzenia mamy już dwóch wujków.
-Ale skoro nazywacie Slendera wujkiem to znaczy...-myślał na głos.
-Nie, nie, nie. Nie jesteśmy z nim spokrewnieni, po prostu go tak nazywamy.-tłumaczyliśmy się.
Jakby mu ulżyło. Później pytał czy wujek mieszka w tym mieście i że odwiedzi nas kiedyś. Za to my pytaliśmy się czy ma jeszcze jakieś rodzeństwo. Odpowiedzią było: Oj tak <westchnięcie>. Przy okazji udało się wypożyczyć dwa egzemplarze lektury. Zaopatrzyliśmy się w nasz "zestaw maskujący" i po pożegnaniu wyszliśmy z biblioteki. A tam tłum dzieciaków. Na czele stał ten gościu, którego pytaliśmy o bibliotekę. Z tłumu wydobywały się tego typu teksty: "Zrobili to", "Wrócili","Zapisali się w historii". Serio? W sumie zapomniałam się spytać Trendera o co chodzi z tymi znikającymi dziećmi. Może nawet lepiej. Kończyliśmy równo ze Slendym, więc wracaliśmy samochodem do domu. Zaczęliśmy temat jego brata. Gdy to usłyszał. Mieliśmy bliskie spotkanie z latarnią. Kazał na razie nie wznawiać tego tematu. Czemu? Kto to wie. W domu był spokój, póki nie zadzwonił telefon. Ja się okazało znów to była świetliczanka, która prosi aby wujek przyjechał. Dzisiaj z okazji wczorajszego dnia dziecka na świetlicę przyszedł klaun. Sally upiera się że go zna i zrobiła nie małą aferę z powodu że KLAUN jej nie poznaje. Po jakiejś godzinie wrócili do domu. Jedyne zdanie, które mnie zaciekawiło, wypłynęło z ust Sally:
-Skąd miałam wiedzieć że masz brata bliźniaka?
To ile on w końcu ma tych braci?! Jak na razie nie chciał nic powiedzieć i że dowiemy się w swoim czasie. Jeśli ten czas nie nadejdzie. Wieczorem unikał nas żebyśmy przypadkiem nie ponowili tematu. Trudno...
3.06.2014r.
Zeszłam na dół równo z Sally. Naszym oczom ukazał się nie za wspaniały widok. Mianowicie tańczący Jeff. Gdy zapytałam się o co chodzi, nie dostałam szczegółowej informacji. Wiem tylko, że Slendi jedzie na wakacje z braćmi (ciekawe czemu się nie cieszy), a my na ten czas jedziemy do Lucka. Spakowałam ulubione ciuchy i resztę MI potrzebnych rzeczy. Po jakimś czasie pod nasz dom przyjechał wypasiony samochód, jak się okazało Lucka. Podróż była dość długa, monotonna i męcząca. Chciałam jeszcze zwiedzić dom, ale nie miałam już sił i poszłam spać.
5.06.2014r.
Kolejny dość nudny dzień. W szkole też spoko. Jeff nawet się tam przypasował. Na śniadaniówce zaś porwały mnie te dziewczyny co wczoraj. Pytając mnie co włożę na bal z kim idę itp. itd. Uwierzcie wolałabym już słuchać monologów Slendiego. przy nich dało się zasnąć, za to dziewczęce piski nie pozwalały mi na to. Strój, strój... coś się tam włoży, nie lubię jakoś specjalnie się szykować. Gorzej z Jeff'em. Jeszcze nigdy nie widziałam go w czymś innym jak w bluzie i czarnych dżinsach. W sumie to wątpię żeby coś jeszcze miał. A na bal nie zabiorę go w bluzie. Zabiorę.... brzmi jak od psa. Powiedziałam im że głowa mnie boli i tak je spławiłam. Wróciłam do ławki. Wiecie, nie ma to jak szczęście. Brakowało miejsc i trzeba było donieść ławkę. Więc siedzę z Jeff'em. Zapytałam się go co włoży na bal, a on: bluzę. Uderzyłam głową o ławkę. To oczywiste, że nie każe mu w smoking wskakiwać (bo jak dziewczyny sprostowały to bardziej będzie impreza, ale z tańcami), ale jednak. Na pytanie czy ma coś innego spytał się czy ta stara czarna bluza się liczy. Kolejce uderzenie o ławkę. Ponieważ jak już wspominałam nie jest to do końca bal wystarczy coś innego niż bluza. I ja nawet wiem co. <diaboliczny uśmiech>. Po szkole od razu do domu. Lucek jest tak miły że sam odbiera Sally ze szkoły. A teraz trzeba skombinować kasę. Co się nie okazało trudne gdy usłyszał że zaproszono nas na "bal". Jeff na początku się sprzeciwiał, ale uwierzcie mi też się w ogóle nie uśmiechało iść na zakupy... ciuchowe! <dreszcz>. Na szczęście już w pierwszym sklepie Jeff wyraził znaczne zainteresowanie czarną skórzaną kurtką. Nawet pasowała. TAK! Nie mogę uwierzyć już po wszystkim, a ja się głupia bałam, że spędzimy tu całe popołudnie. Miałam już iść do kasy, gdy Jeff mnie zatrzymał. Nie wiedziałam o co mu chodzi. On stwierdził, że skoro musi się poświęcić i założyć coś innego niż jego ukochana biała bluza, ja mam założyć sukienkę. Alarm! Mój słaby punkt został odkryty. Nienawidzę tego czegoś, nie wygodne, gryzie, i nie można nic w tym zrobić (rzecz jasna, mowa o sukience), ale Jeff był nie ugięty i w końcu poszliśmy do tego przeklętego działu. I nagle zauważyłam rozwiązanie problemu. Była to czarna, taliowana, tunika. Spokojnie można było założyć spodnie pod to. Jeff na początku się nie zgodził bo miała to być sukienka, ale gdy go uświadomiłam, że miałam na początku zamiar kupić mu koszulę, a nie skórę to się ulitował. Wyszliśmy ze sklepu mniej więcej zadowoleni. Gdy wróciliśmy do domu Sally miała jakąś koleżankę u siebie, którą dzisiaj poznała. Praktycznie nic nie wiem o tej dziewczynce. Pod wieczór przyszedł Lucek i powiedział, że przyszedł list od Slendiego. byliśmy zbyt zmęczeni, więc na razie zignorowaliśmy jego treści. Postanowiliśmy jutro rano pomyśleć nad jego prośbą. A oto owy list:
6.06.2014r.
Lekcje zleciały szybko, a w-f bez wujka to raj. Upewniłam się też że Jeff pamięta o balu, a pamięć u niego zawodzi. Po szkole postanowiłam z nim ustalić wszystkie szczegóły, aby nie wyszedł na głupiego. Dzisiaj Lucek nas nie odbierał, więc w drodze do domu był czas. Zmieniłam w końcu temat na ten list co wczoraj od wujka przyszedł. Jeff tylko co chwila potakiwał.
-Jeff co robimy z tym listem?
-Tak, tak.
-Jeff jesteś głupi.
-No.
-Nie dostaniesz kolacji.
-Ekstra.
-Czy ty mnie słuchasz?
-Ta, ta-jakby na to zdanie się obudził.
-To o czym mówiłam?
-No o tym balu.
Trzepnęłam go mocno przez tą pustą łepetynę. W domu był spokój aż do balu. Szczerze przed samym jego początkiem jakoś mi się odechciało, ale obiecałam Alice, że przyjdę. No to się przebrałam w tą tunikę. Byłam praktycznie gotowa, ale... książkę, którą właśnie czytałam była tak wciągająca, że postanowiłam doczytać rozdział. A rozdział zmienił się w kilka i zajęło mi to koło godziny. Trudno. Zeszłam na dół, gdzie jak się spodziewałam czekał Jeff. Gdy spytałam się jak wyglądam, najpierw powiedział, że okropnie, ale szybko oświadczył że żartował i wyglądam niesamowicie. Za ten żart miałam zamiar dać mu z liścia, ale potknęłam się o sznurówki (tak, na bal założyłam trampki, tak, nie chciało mi się zawiązać sznurówek, tak, teraz wszyscy na całym świecie nauczyciele winszują, że mieli rację gdy gonili nas abyśmy zawiązali sznurówki). Przygotowana na upadek zamknęłam oczy. Jednak nic za bardzo się nie stało. Otworzyłam je. Okazało się że wpadłam na Jeff'a. Patrzył prosto w moje oczy. To było takie jakby... hipnotyzujące? Zbliżył się a ja jak lustrzane odbicie zrobiłam to samo. Nagle za rogu wychynęła Sally i zaczęłam śpiewać tą głupią rymowankę Jacek i Barbara. To mnie jakby wybudziło z transu. Odwinęłam się jak wściekły chomik, a przynajmniej zdawało mi się że tak to wyglądało i dałam mu porządnie z liścia. Po tym małym zajściu wyszliśmy z domu. Dojście do szkoły nie zajęło nam dużo czasu. Na balu, imprezie, kurde nie wiem już nazywać Jeff polazł do swojej paczki, a ja odszukałam Alice. Gadałyśmy tak jakiś czas. Stałyśmy przy stole z bufetem. Nagle przeszła koło nas jakaś blondynka, wiecie, taka dziunia, i wyrżnęła się jak długa ciągnąc za tym obrus ze stołu i całe żarcie jakie na nim było. Po tym jakże miłym dla oczu wydarzeniu, dziunia wstała i oskarżyła MNIE że podstawiłam jej nogę, co oczywiście było nieprawdą. Zarzuciłam jej, że jeśli jej umiejętności chodzenia na tych szczudłach (chodzi o jej szpilki) są tak nierozwinięte to niech lepiej ich nie zakłada. Zrobiła taką oburzoną minę , piękny widok. Aby się odegrać zaczęła krytykować mój strój co nie zrobiło na mnie większego wrażenia. Ale jak powiedziała, że rodzice też są prostakami i mam to pewnie po nich to coś we mnie pękło. Nikt nie ma prawa oczerniać moich rodziców. Kłótnia stała się ostrzejsza zwracając teraz uwagę wszystkich. Nie będę opisywać dokładnie tej "kulturalnej" wymiany zdań. Gdy właśnie miałam rozwalić jej ten wypindrzony nochal ktoś stanął przede mną i tylko troszeczkę dostał pięścią w plecy. Okazało się się że to Jeff, który stanął w mojej obronie. Ale zaraz przyszedł chłopak tej blondynki (i to dosłownie blondynki). Szczerze mówiąc? Jeden wart drugiego. Zebrały się dwie grupki. naszych zwolenników i ich. Jeden z grupy tego gostka powiedział, że są najlepsi w kosza w szkole. No i tu Jeff oszalał. Stwierdził, że my (no wiecie on jego świta, nie wiem czy mnie też zaliczył) jesteśmy o niebo lepsi. i wyszło na to, że jutro odbędzie się mecz. W domu zrobiłam mu awanturę, nie dość że wymyślił jakiś mecz to jeszcze przerwał mi przemodelowaniu twarzy tej dziuni. On jakby się tym wszystkim nie przejął i polazł spać. ja nie mając nic do roboty poszłam w jego ślady.
7.06.2014r.
Więc dzisiaj jest ten dzień, nie będę się rozpisywać, bo ten kto czytał wie, że dzisiaj odbędzie się mecz. No wiecie: bal, dziunia, zbzikowany Jeff. Za karę, za tą kłótnię cała szkoła mimo soboty miała lekcje. O dziwo nie skarżono się na nas, uważano że każdy jest winny. Mecz miał się odbyć po lekcjach. A i mam newsa z ostatnich kilku minut. Ja też mam grać... Po lekcjach zaciągnął Jeff mnie do części sportowej budynku szkoły. Był chyba mocno zdenerwowany albo mi się zdawało. Ale gdy złapał mnie za nadgarstek ścisnął go tak mocno, że zaczęłam go upominać aby puścił. On tego jakby nie słyszał. Dopiero jak krzyknęłam ocknął się. W końcu mnie puścił. Gdy doszliśmy na miejsce, odkryłam przerażającą rzecz. Mamy tylko jedną szatnię. Co się równa ja jedna z masą chłopaków. Ten debil chyba nie myśli, że będę przy nich się przebierać. Wepchnął mnie do szatni i polazł do reszty. Siedzieli w części łazienkowej. Nie mam zamiaru dochodzić co tam robili (bez skojarzeń). Stałam tam jakiś czas aż przylazł Jeff w samych spodniach z pretensjami, że jeszcze się nie przebrałam. Gdy z ironią zaproponowałam żeby coś ubrał zaczęliśmy się wykłócać. Skończyło się na tym, że poszedł się przebrać i wrócił ze strojem na mnie. Nie będę już marudzić że był za duży. Gdy udało mi się zdobyć odrobinę prywatności szybko się ubrałam i poszłam posłuchać ich "wspaniałej" strategii. Zaczął się mech cały czas byliśmy do tyłu ale nie znacznie. Ponieważ jestem dość niska zostałam tak zwanym "łącznikiem". Moim zadaniem było przechwytywać piłki i podawać mojej drużynie. Było 32:34 dla nich. Jeff i Jack mieli piłkę i parli na atak. Nagle w ich stronę podbiegł jeden taki gostek. Mówię wam. Kupa mięśni. I dosłownie rzucił się na nich. Nie żeby Jeff był jakimś chuchrem (wiem, bo niestety miałam okazję zaobserwować jego posturę). no ale tamten był jak na sterydach od dziecka. Więc dla porównania powiem, że wyglądało to tak jak zderzenie się tira z samochodem osobowym, właściwie dwoma bo jeszcze Jack. Podbiegłam do nich, a w rzeczywistości do Jeff'a, bo dziwnym trafem wszyscy zajęli się Jackiem. Klepałam cały czas go po policzku i krzyczałam, a ten ziuuuuuuuuuu..... odleciał ( w sensie zemdlał). Zabrano go tak samo jak Jacka. Tamtego co na nich wleciał wygoniono z boiska. była nasza piłka z boku. Problem w tym, że nie mieliśmy nikogo na zastępstwo. I tu zleciało błogosławieństwo. Najpierw usłyszeliśmy głośny huk. Gdy zobaczyliśmy jego źródło zatkało nas. Wielka dziura w ścianie, a w niej stał... wujek! Porwałam go szybko nałożyłam mu żółtą kamizelkę, którą miała cała nasza drużyna. był trochę skołowany. Nie wiedział o co chodzi, więc wyznaczyłam proste instrukcje: rzucaj do kosza w ewentualności podaj do kogoś z nas. Potrzebna jeszcze jedna osoba. Nie myślałam, że kiedyś to zrobię, ale wzięłam Sally z widowni. Ustawiłam na linii naszego rzutu. Wystarczyło, że wprowadzi piłkę do gry. Zostało 5 sekund, zaczęło się. Ja nie byłam w dobrym położeniu, co na szczęście dziewczynka zauważyła i podała do drugiej jej znanej osoby: wujka. Ten pochwycił piłkę. Postanowił się nie cackać. Rzucił w stronę kosza. 2 sekundy - piłka odbija się od krawędzi, 1,5 sekundy - odbija się od drugiej krawędzi, 1 sekunda - zatacza koło, 0.5 sekundy - wpada wreszcie przez obręcz. Wujek rzucił z połowy co równało się trzem punktom! A to oznacza 34:35 dla nas!!! Po upadnięciu piłki na ziemię rozległ się gwizdek informujący, że mecz skończony Rzuciłam się z Sally na Slendiego. Reszta była nie pewna tego, ale jak zobaczyli, że mała dziewczynka się nie boi zrobili to samo. Ale po kilku minutach przyjechała policja, która poszukiwała wujka za: napad na swoich braci, kradzież samochodu, a następnie spowodowaniem nim wypadku, zniszczenie pobliskiego miasteczka i doszła jeszcze dziura w ścianie sali gimnastycznej.No i zabrali go. Sally się popłakał. Szczerze mi też było szkoda. Lucek obiecał, że coś wymyśli. Potem poszliśmy do gabinetu pielęgniarki gdzie wylądował Jeff, a w zasadzie to ja, bo Lucek uspakajał Sally. Pielęgniarka wprowadziła mnie i zostawiła nas samych. Gadaliśmy o meczu, ale Jeff'a najbardziej ucieszyła wiadomość, że wygraliśmy. Wtedy pogłaskał mnie po głowie dodając, że dobrze grałam. Ja zbyt zszokowana gestem potrafiłam wydusić tylko: Dziękuję. Potem na szczęście Jeff'a wypuścili i wróciliśmy do domu.
-No nie wiem
-Wiesz co? Ja myślałem, że się zmieniłaś i tak dalej, a tu co? Nadal jesteś tak samo wredna jak wcześniej.
-Dziękuję.
Roześmiał się a ja nie miałam pojęcia czemu.
-Z czego się cieszysz?
-Z niczego.
-No przecież się śmiejesz
-Nie śmieję się-zgrywał głupiego.
Nie mam nic do ciebie, wręcz przeciwnie. - kontynuował.
Po tych słowach miałam wrażenie że przypominam z koloru cegłę. Jeff, który cały czas tępo patrzył na ziemię spojrzał teraz na mnie.
-Ale odpokutuję to.-powiedział tonem jakby właśnie składał przysięgę.
-Jak?
-Już wtedy sobie obiecałem, że nie pozwolę aby nic tobie się nie stało, nawet za cenę mojego życia. Nigdy.
Zawiał chłodny wiatr. Jeff którego uważałam kiedyś za potwora okazuję się że ma uczucie, a potwory ich nie mają. Bez wątpliwości musi być człowiekiem, a ludziom się przebacza.
-Dziękuję.-uśmiechnęłam się lekko.
Podeszłam do niego i wtuliłam się mocno. Miałam wrażenie że znowu głaszcze mnie po głowie, ale ręki nie dam sobie uciąć. Do domu wróciliśmy w ciszy. Jeff otworzył drzwi. Na korytarzu czekał na nas wujek z wałkiem kuchennym w ręku.
-A o której do domu się wraca?-spytał wkurzony.
8.06.2014r.
Od rana siedziałam w swoim pokoju. Mimo że z powrotem mieszkamy u wujka, nie zmieniamy szkoły z powodu tego durnego przedstawienie. Nie rozumiem czemu. Dublerkę można dać każdemu, a Jeff jak znam życie ma rolę drzewa. Wracając do tematu. Postanowiłam przeczytać lekturę. Nagle do pokoju wparował Jeff. Już nie chciałam się czepiać, że nie zapukał. Wręczył mi kopertę.
-Co to jest?-spytałam.
-Było w skrzynce na listy zaadresowane do mnie ale nie mam pojęcia od kogo.
Zajrzałam do środka. W kopercie był podwójny bilet do kina na jakikolwiek film i karteczka: "Pójdziesz ze mną?". Był podpis, ale rozmazany. I tak domyślałam się że to Nina, ale nie zamierzałam mu psuć humoru, bo chciałam spokojnie doczytać książkę.
-Skoro nie wiem od kogo to, to znaczy, że mam podwójny bilet!-ucieszył się-pójdziesz ze mną?-zapytał się.
-Czytam, weź sobie Sally.
-"Czytam, weź sobie Sally" - przedrzeźnił mnie - ale fajne filmy są dopiero od 12 lat a ona ma 8.
-To podaj się za jej rodzica, dokumentów podrabiać nie umiesz? - zapytałam z największym zdziwieniem.
-Nie. A poza tym to jest bilet dla par, oskarżą mnie o pedofilię!
-Jakby już tego nie zrobili.
Zrobił naburmuszoną minę i chyba się obraził, ale nie na długo. Po chwili znowu zaczął mnie prosić i się ugięłam (ale ja dzisiaj miałam dobry humor) pod warunkiem, że nie będzie to horror. Jeff przylazł z laptopem i wybrał coś. Film był dopiero na 18:30 (mam podejrzenia co do tak późnej godziny). Nie chciał powiedzieć na jaki film idziemy. Później pomagałam wujkowi w kuchni. Jaka ja dobra jestem. A tak naprawdę to należało do moich obowiązków (patrz: 24.05.2014r.). Piekliśmy ciasto. Nie wiem co wujka naszło z tym ciastem. Potem obowiązkowo przyjęcia z Sally i jej lalkami. A później kino. Sally chciała z nami pójść. Jeff bronił się brakiem biletu dla niej i ograniczeniem wiekowym, aż w końcu wujek ulitował się i zajął ją czymś a my wtedy wyszliśmy.
-Jeff powiedz przynajmniej jaki gatunek filmu.-narzekałam w drodze do kina.
-Eee... melodramat.
-Od kiedy ty wiesz co to melodramat.
Do wejścia na salę nie miałam pojęcia co będę oglądać. Reklamy i nareszcie czołówka filmu. PARANORMAL ACTIVITY! Słyszałam jak Jeff się chichrał. nie teraz nie będę się powstrzymywać oj nie. Przywaliłam mu porządnie łokciem kilka razy. Sam początek był straszny. Zmuszałam się do patrzenia, ale w pewnych momentach nie wytrzymywałam. I jak zwykle nie kontrolowałam swoich odruchów i nie zauważyłam kiedy przylepiłam się do ramienia Jeff'a. Tak zszedł mi cały film. Koło 21 wyszliśmy.
-Było tak źle?- zapytał z nutką ironii w głosie-No nie wiem
-Wiesz co? Ja myślałem, że się zmieniłaś i tak dalej, a tu co? Nadal jesteś tak samo wredna jak wcześniej.
-Dziękuję.
Roześmiał się a ja nie miałam pojęcia czemu.
-Z czego się cieszysz?
-Z niczego.
-No przecież się śmiejesz
-Nie śmieję się-zgrywał głupiego.
Jeff zaproponował, w wynagrodzeniu oszukania mnie jeśli chodzi o film, aby pójść na miasto. Ponieważ było ciepło poszliśmy na lody. Potem do salonu gier, gdzie Jeff'a mocno wciągnął szpon. Wiecie ten szpon do wyłapywania pluszaków. Po trzecim razie udało mu się wyłowić czarnego kotka, którego mi potem dał. Postanowiliśmy wracać do domu, bo było grubo po północy. Wujek nie będzie zadowolony. Przechodziliśmy właśnie przez most gdy Jeff się zatrzymał.
-O co chodzi?-spytałam.
Długo się nie odzywał. Patrzył na swoje buty.
-Przepraszam.-to były najbardziej zaskakujące słowa z jego ust.
-Z-za co?-nie rozumiałam.
-Za wszytko. Za to że zabiłem twoich rodziców i przyjaciół, za to że zniszczyłem ci życie.
Nastała długo niezręczna cisza. Racja. W drodze do domu natknął się temat przeszłości, wtedy powiedział, że byłam bardzo szczęśliwa. Czyżby wziął sobie to do serca?
-To nie tak... że ja...-plątał mu się język- Nie chciałem tego zrobić, ale wtedy... coś we mnie pękło... coś co, pozwalało mi...
Stałam dalej w miejscu jak głupia. Byłam zszokowana jego zachowaniem. Zawsze twardy, pewny siebie chłopak ukazał swoje drugie łagodniejsze oblicze.
-Ja, chcę, abyś spróbowała mi wybaczyć, bo ja nawet jeśli po mnie tego nie widać lubię cię.Nie mam nic do ciebie, wręcz przeciwnie. - kontynuował.
Po tych słowach miałam wrażenie że przypominam z koloru cegłę. Jeff, który cały czas tępo patrzył na ziemię spojrzał teraz na mnie.
-Ale odpokutuję to.-powiedział tonem jakby właśnie składał przysięgę.
-Jak?
-Już wtedy sobie obiecałem, że nie pozwolę aby nic tobie się nie stało, nawet za cenę mojego życia. Nigdy.
Zawiał chłodny wiatr. Jeff którego uważałam kiedyś za potwora okazuję się że ma uczucie, a potwory ich nie mają. Bez wątpliwości musi być człowiekiem, a ludziom się przebacza.
-Dziękuję.-uśmiechnęłam się lekko.
Podeszłam do niego i wtuliłam się mocno. Miałam wrażenie że znowu głaszcze mnie po głowie, ale ręki nie dam sobie uciąć. Do domu wróciliśmy w ciszy. Jeff otworzył drzwi. Na korytarzu czekał na nas wujek z wałkiem kuchennym w ręku.
-A o której do domu się wraca?-spytał wkurzony.
Próbowaliśmy go spławić pytając się co to za bajzel, który zastaliśmy, ale nie udało się. Prawił nam długo bardzo "ciekawe" morały. Na język raz nawinęła mu się mafia, ciekawe skąd ta mafia. Gdy w końcu puścił nas wolno, zapytałam się Sally co tu taki bałagan. Odpowiedzią było: Graliśmy w berka. WTF?!
9.06.2014r.
Nauczyciele wymyślili sobie, że z okazji zakończenia roku wystawimy sztukę teatralną (ja pierdole). Mianowicie: Romeo i Julię. Przy rozdawaniu roli Julię dostała Nina, która strasznie się ucieszyła. Ja myślałam, że ujdzie mi na sucho, ale zostałam jej dublerką. Nina: spróbuj nie przyjść na przedstawienia, a gwarantuję ci "miłą" przyszłość. Nie wiedziałam kto jest Romeo. Spytałam się o to Jeff'a ale on też nie wiedział. Potem zamknął się u siebie i mówił że się uczy. Taaaa... jasne. Ja później grałam z Luckiem i z Sally w grę planszową. Potem oglądałam z nimi film. Jeff zlazł tylko na kolację.
11.06.2014r.
Siedziałam właśnie w salonie i oglądałam TV gdy do drzwi zadzwonił dzwonek. Był to Lucek z jakimś gościem. Jak się okazało z Alfredem. Myślałam że zacznę rżeć z tego imienia ale się powstrzymałam. Miał u nas mieszkać. Nic więcej o nim nie wiedzieliśmy. Próbował wywrzeć na nas dobre wrażenie i się mu udało. Według mnie był ciekawy. Jeff już dawno zmył się do pokoju. Alfred był fajny do czasu. Przy wymienieniu już chyba setnej rzeczy jaką to on zrobił w życiu, zaczęło mi się nudzić. I w końcu wiem czemu Jeff kiedyś się mnie zapytał czy wiem co to przestrzeń osobista. On chyba tego nie wiedział. często siadał koło mnie po prostu ZA BLISKO. Poza tym był dość spoko. Najśmieszniejsze w tej sytuacji było to, że wujek cały czas mylił jego imię. Jeff nie wychodził prawie w ogóle z pokoju. Ciekawe czemu.
12.06.2014r.
Nie wiem czy to była intencja Lucka czy Slediego, ale dzisiaj pojechaliśmy na basen. Wujek zwalił nas z łóżek i oświadczył, że za 20 min na dole mamy być gotowi. Jak kazał tak zrobiliśmy. Pod dom przyjechała wypasiona fura, a w niej Lucek. O dziwo tym razem Jeff usiadł koło mnie z tyłu, a nie z przodu. Zawsze myślałam że ma chorobę lokomocyjną i dlatego, ale kto go tam rozgryzie. Przez to, że doszedł Alfred z tyłu było dość ciasno. Miałam wrażenie, że Jeff chętnie wcisnął by go do bagażnika. Jechaliśmy długo, ale w końcu upragniony cel. Rozdzieliliśmy się i każdy poszedł do swojej szatni. Ponieważ Sally to duża dziewczynka (wiecie osiem lat, to nie przelewki XD) nie musiałam jej w niczym pomagać i wyszłam już na basen. Moim oczom ukazał się piękny widok. Baseny, baseniki, lody, zjeżdżalnie itp. itd., a no i jeszcze Jeff. Lampił się na mnie co trochę mnie skrępowało i odbyła się trochę dziwna rozmowa. Później rozłożyliśmy rzeczy na leżaku, a gdy spytałam się co z resztą, ten tylko machnął ręką. To dałam mu pstryczka w nos. Ten wyleciał z tekstem, że myślał, że go pocałuj. Sam się pocałuj Jeff. Potem zaproponował mi zakład. Kto szybciej przepłynie basen. Zgodziłam się. Wcześniej jak uczęszczałam na zajęcia była dość dobra, więc miałam szansę. Ale, tak zawsze musi być jakieś ale. W połowie basenu odezwała się kostka. Szczerze gdyby nie była moją kostką to nie dożyłaby jutra. Musiałam zwolnić i tak przegrałam zakład. On oczywiście nie wierzył i uważał że zmyślam żeby nie było. I do tego zaczął mnie nazywać księżniczką co wcale do gustu mi nie przypadło. Powiedziałam mu że musi poczekać do wieczora z z jego "wygraną".Później przyszła cała reszta. Podczas gdy Slendi moczący się do kostek w brodziku z Sally kłócił się z ratownikiem, że jego garnitur to garnitur kąpielowy, do nas przykleił się Alfred. Tak minął SPOKOJNIE dzień. Wróciliśmy do domu. Szepnęłam Jeff'owi na ucho, że jednak sobie poczeka do jutra jeśli chodzi o zakład..
13.06.2014r
Dzisiaj piątek 13-tego, o nie na pewno się coś na pewno stanie. Nie no żart. Szczerze? Lubię 13 więc dzień 13-tego mi nie przeszkadza. Oczywiście weszłam do łazienki przed Jeff'em. Dopiero co wzięłam prysznic a ten zaczął się buldoczyć żebym wyszła. Sorry memory, muszę jeszcze wysuszyć włosy, rozpętać je potem (nie wspominając o kołtunie), umyć zęby i przypiłować paznokcie, które zdarłam sobie wczoraj o ścianki basenu, gdy ktoś mnie PRZYPADKOWO podtapiał. Potem Jeff zaczął coś gadać, że mam jakieś 5 minut, ale się tym za bardzo nie przejęłam. A powinnam. Po właśnie 5 minutach wparował do łazienki. Wyobrażacie to sobie?! Tak bezkarnie wleźć dziewczynie do łazienki. Wywaliłam go natychmiastowo i aby nie narażać się na tego typu sytuacje ubrałam się, a paznokcie dopiłowałam w pokoju. Zeszłam na dół całe popołudnie Jeff'owi zeszło na gapienie się na mnie tym swoim znaczącym spojrzeniem. Tak przecież wiem! Z tej nietypowej sytuacji wyrwał mnie Slendi, który kazał mi iść ze Smilym na spacer. A jednak się myliłam. Jeff polazł za mną. Wiecie, próbowałam wielu sztuczek żeby go spławić, ale jak się uprze to nie ma bata we wsi (nie pytajcie skąd znam to przysłowie). W końcu westchnęłam i poddałam się. Może Nina byłaby w niebo wzięta, ale ja się dziwnie czułam. Ujął mój podbródek. Wcześniej próbowałam na niego nie patrzeć, ale nie wytrzymałam, więc po prostu zamknęłam oczy. Poczułam jak zaczął mnie całować. Jeff ma w sobie coś co hipnotyzuje ludzi. Najpierw jak się na mnie patrzył przed tym balem (patrz 6.06.2014r.) a teraz to. Jedyne co potem usłyszałam to: Chodź wracajmy do domu. W drodze powrotnej byłam jakby nieobecna. Cały czas myślałam o tym co się stało. Z zamyśleń wybudził mnie niepokojąco, psychopatyczny śmiech, który okazał się śmiechem Slendera. W kuchni do krzeseł przywiązani byli Alfred i Sally, której wujek na siłę próbował wcisnąć jakieś żarcie. Nie wiem co mu zrobili, że zachowuje się tak jak się zachowuje, ale wiem że trzeba zwiewać. Jeff też to zrozumiał. Dla bezpieczeństwa przysunęłam jeszcze biurko do drzwi. To co dzisiaj się stało uważam, że w pewnej mierze przez piątek 13-tego, ale nie wiem czy było to pechem czy szczęściem.
17.06.2014r.
Po śniadaniu wujek oświadczył, że idziemy do zoo. Byliśmy bardzo wzruszeni gestem, bo za bardzo to nie wydaje na nas kasy.
-Wygrałem te bilety na lo..., to znaczy kupiłem te bilety specjalnie dla was.
Coś mi tu śmierdziało i wiem nawet co.Ale trudno przynajmniej są bilety. Jeff od razu zaczął świrować, że nigdzie nie idzie. Zapierał się nogami i rękami. Ale po paru minutach udało się nam wspólnymi siłami (to się nazywa współpraca XD) zapakowaliśmy go do samochodu. Jednak w aucie trzeba było go trzymać i pilnować, bo raz przez okno prawie wyskoczył. Jedyną rzeczą która odróżniała nas od zwykłego plebsa to środek transportu. Na nasze szczęście mamy samochód i nie zapierniczmy tramwajem 23 jak pewna dziwna klasa, którą mijaliśmy. Przy kasie znowu ta dziwna klasa, ale chyba mieli jakiś problem z hajsem bo nie mogli się doliczyć.My na szczęście przed nimi się wcisnęliśmy i weszliśmy na teren zoo. Jeff pierwsze co zrobił to odszukał ławkę i usiadł. Zaczął czytać jakąś ulotkę. Jemu się to perfidnie nudziło! Trudno co mnie to. Poszłam w kierunku fok. Przy wybiegu spotkałam Alfreda i znowu się do mnie przykleił. I ponownie zapomniał o przestrzeni osobistej. Ciągle się odsuwałam a ten przysuwał. W końcu wpadłam na płot i nie miałam jak się odsunąć. Tak zwiedziliśmy prawie całe zoo. Spotkaliśmy po drodze wujka, który wyciągał mackami Sally z wybiegu dla tygrysa. Albo ją tam spuszczał. Nie wiem, bo zwialiśmy stamtąd, żeby nie było na nas. Gdy leźliśmy se spotkaliśmy znowu kogoś. Ale to było niesamowite spotkanie. Mianowicie Jeff szedł z Niną! Mam cię Jeffrey! (Tak ostatnio dowiedziałam się jakie jest jego pełne imię i mam z tego bekę) Wyglądał na wkurzonego. Nagle ożył. Wiecie jak człowiek wpada na jakiś pomysł to zaraz sił nabiera i z nim było to samo. Wziął mnie pod ramię.
-Sorry, ale obiecałem Jane, że postawię jej lody. Niedługo do was wrócimy.
Ten przebiegły lis choć raz miał dobry plan i jeszcze na moją korzyść. Zwialiśmy jak najdalej się chciało. To oznacza jedno. Jeff nie chciał przebywać z Niną. A ja myślałam że mam jakąś sensację. Ale po jakimś czasie mieliśmy wrażenie, że ktoś nas śledzi. Macie 2 sekundy żeby zgadnąć kto to był. Brawo! Alfred i Nina. Jednak to nie było najgorsze. Najgorsze było to, że zaczęli na nas polować! Mieli łuki ze sklepiku z pamiątkami. Było niebezpiecznie, serio..., naprawdę uwierzcie mi, było tak niebezpiecznie, że mucha by się posrała. Gdy nas gonili z tymi łukami gadali coś w stylu: Skoro nie mogę posiąść twojego serca, to nikt go nie dostanie! Coś w ten deseń. Ponownie udało się nam zwiać.
-Uratowani.-ucieszył się Jeff.
-Uratowani?! Może ty, bo Nina wróci do domu, a Alfred mieszka Z NAMI!
Poklepał mnie po głowie.
-Nie martw się. Przy obecność wujka nic nie wywinie. - PRÓBOWAŁ pocieszać.
Zauważyłam, że wylądowaliśmy w miejscu gdzie jeszcze nie byłam. Koło żyraf. I nie uwierzycie! Była tam żyrafa albinos. Gdy powiedziałam to Jeff'owi zaczął zwiewać. Złapałam go, ale bydlak silny jest.
To go znokautowałam. Serio, ciągnięcie z głupim uśmiechem wyrażającym: Nic się nie stało. przymulonego chłopaka za budynek to nic przyjemnego. Gdy oprzytomniał ni chciał mi powiedzieć czemu tak zwiewał. Przyszliśmy trochę spóźnieni, ale wujka też nie było. Za to spotkałam się ze świdrującym wzrokiem Alfreda. Potem wróciliśmy do domu. Od razu poszłam spać, byłam zmęczona.
18.06.2014r.
Dzisiaj spałam sobie do 10. Raaaaaaaj. Jeff wybył z domu już o wiele wcześniej na próbę. Swoją drogą nadal nie wiem jaką gra rolę. Ja skoro jestem dublerką nie muszę na razie chodzić na próby. Gdy przyszłam do szkoły Jeff był nadzwyczajnie cichy i chyba tylko dlatego, żebym od niego TEGO nie usłyszała. Po powrocie do domu zadzwonił telefon. Była to nasza nauczycielka, która chciała mnie TYLKO poinformować, że Nina nie może wystąpić w przedstawieniu i jak to ona powiedziała "od jutra zapraszam na próby". Szlag.... JA NIE MOGĘ! CZEMU MI SIĘ TO PRZYTRAFIA?! ŻYCIE JEST NIESPRAWIEDLIWE! Miałam popsuty humor do końca dnia i ta myśl o jutrzejszej próbie. <Dreszcz>.
19.06.2014r.
Od dzisiaj mam łazić na próby. Nie powiedziałam o tym Jeff'owi i cham na mnie nie poczekał, ale w zasadzie i tak za późno wstałam, bo wujkowi też nie powiedziała, i nie miał kto mnie obudzić. Tak wiem: ustaw sobie budzik! Ale po grzyba? Lepiej z rana męczyć innych. Wybiegłam w domu w jednym bucie, drugi w ręce, kanapka w ustach. Musiałam dziwnie wyglądać skacząc na jednej nodze do przodu a równocześnie zakładać drugi but. Kanapkę zjadłam w trzech gryzach. Oj brzuch będzie boleć. Dobiegłam do szkoły spóźniona na próbę z jakieś 15 minut. Wyglądałam jak czupiradło. Nawet w domu nie zdążyłam się poczesać. Trudno. Wypychają mnie na scenę. Moje szczęście że nauczyłam się tekstu. To teraz czekać aż Romeo się zjawi. Jak ten Romeo od siedmiu boleści wyszedł prawie zaliczyłam glebę. Czemu nikt wcześniej nie powiedział mi, że Romeo jest Jeff?! Pytam się. Czemu?! Bym się jakoś mentalnie przygotowało albo co. Wydukałam swoją kwestię i na tym skończyła się próba. Nie odzywałam się do końca dnia. Fakt, że Jeff jest Romeo odebrało mi humor i wolę życia. Dobra a tak na prawdę to faktycznie rozbolał mnie brzuch. Poszłam się położyć, a tu wujek wlatuje do pokoju i mówi, że wyjeżdżamy na dwa dni teraz już. Bierzemy najpotrzebniejsze rzeczy.
-Ale co jak mafia nas goni czy co?-spytałam.
-Nie, dzisiaj i jutro jest zjazd fanów kucyków pony. Wolność od Sally na dwa dni ty to sobie wyobrażasz?
-A Jeff?
-Jeśli będziemy na niego czekać nie zdążymy kupić biletów.
-No dobra... To może ja zostanę i go popilnuję, nie wiadomo co wywinie?-spytałam z nadzieją w głosie.
-To będzie tylko problem
-Hę?
-Mówię, że możecie zrobić imprezę czy co.
-Ale ja nie zrobię imprezy i dopilnuję, żeby Jeff też jej nie zrobił.-do tego słodkie oczka.
-Nie, Sally ma 8 lat i musi mieć na zjeździe opiekuna od 15 lat.
-No świetnie, a ja co będę robić.
-Ty właśnie będziesz jej opiekunem.
-Moment a ty?!
-Ja? Będę odpoczywać od rzeczywistości.
-Nie zgadzam się na taki układ.
-To może taki będzie ci bardziej pasował: jeśli z nią tam nie pójdziesz ucinam ci kieszonkowe-jakby wiele tego kieszonkowego było- i kot wypad z domu.
To było niesprawiedliwy i wujek grał nie czysto, ale on jest podobno panem tego domu. Kopnęłam go w kostkę i poszłam się pakować. Slendi mamrotał jeszcze coś pod nosem o buntowniczym wieku. Skoro to dwa dni za wiele nie wzięłam, ale mam focha na wujka. I w zasadzie czemu Alfred nie może łazić z Sally po tym całym zjeździe? Racja on będzie usługiwał wujka. Nie wiem co gorsze. Jedyny plus to hotel pięciogwiazdkowy. Slendi kupił nam bilety i wepchnął w ten wir różu, słodkości i kucyków. Jeff dawno się by porzygał. Spędziłam tam z nią prawie cały dzień i padnięta wróciłam do hotelu. Kładąc się do łóżka myślałam co robi Jeff. Znając go w domu już jest cała klasa, jak nie cała szkoła.
20.06.2014r.
Ostatni przelot jeszcze rano przez krainę radosnych kucyków i do samochodu FUCK YEAH. Ze zmęczenia zasnęłam, więc podróż minęła dość miło i przyjemnie póki nie odkryłam, że jak spałam chamy niejednorodne były na żarciu zostawiając mnie w samochodzie. Dobrze, że nie było gorąco, bo ktoś by uznał, że się udusiłam, a wujek by miał rozprawę sądową, która by się z resztę przydała. Wchodząc do domu ciekawy widok zaszczycił me oczy. Jeff na czworakach łaził po mieszkaniu i obwąchiwał meble. Wujek go zignorował i zaczął oglądać dom, twierdząc że Jeff mógł zrobić imprezę. Wujek, trzeba być debilem, to wiadomo, że ten jełop tu zorganizował melanż. Udało się mu jednak zbić Slendiego z tropu. Ja tam się za bardzo nie przejmowałam tym i poszłam na górę kota nakarmić, bo pewnie od wczoraj wieczora głoduje.
21.06.2014r.
Dzisiaj przedstawienie [dreszcze] . Mam być szczera? Nie nauczyłam się roli. Ups... czy ktoś wie jak się traci przytomność? Przedstawienie mocno opóźniło się przez jakiegoś stremowanego krzaka. Really? Gdy miałam właśnie wychodzić na scenę i nagle zgasło światło. Cholernie się ucieszyłam. Właściwie w tej chwili i z apokalipsy zombie bym się uchachrała. Tak więc odwołano całą tą szopkę i wszyscy rozjechali się do domu. Wiecie moja komórka była naładowana na full, więc miałam robotę na wieczór. I tak poszłam wcześniej spać.
22.06.2014r.
Już następnego dnia wrócił prąd i kontakt ze światem. Co mam napisać tak se myślę. Nic się nie działo. W szkole: spoko, w domu: spoko nie licząc kłótni Jeff'a i Sally. Jedynym news'em jest to, że w nic się nie wmieszałam. Punkcik dla mnie ^o^.
23.06.2014r.
Dzisiaj? Kolejna kłótnia Jeff'a i Sally. Sally w końcu obraziła się na cały świat wszystkim coś wytykając. Taka młoda, a już przypomina prawdziwą kobietę XD. Dostała mi się dzisiaj za psa, że go nie wyprowadziłam. Wujek, weź się rozejrzyj! Tego psa nie ma od kilku dni! Nie wiem co ten debil [czytaj: Jeff] z tym kundlem zrobił, ale mnie w to nie mieszaj. A najciekawsze jest to, że dostało mi się dopiero gdy wujek zauważył, że coś załatwiło się na dywanie... Sally? A może Jeff?
29.07.2014r.
Kurna, ale ekstra! Złażę na śniadanie a tu takie dobra wieści. Pytam się wujka gdzie wszyscy.
-A Jeff i Sally gdzieś poleźli, a Alfred zniknął.
Pierwsze co wyłapał mój mózg? Alfred zniknął. Taniec radości, okrzyki radości, wiwaty radości. Świat stał się bez z tego namolnego typa lepszy. Moment, moment, moment. Wróć do wypowiedzi wujka. "Jeff i Sally gdzieś poleźli". Razem?! Wyjrzałam za okno, Okolica jeszcze cała, którym cudem?! Czyżby zakopali topór wojenny? Nie, nie, prędzej któreś z nich nie żyje. Zbijałam później bąki na kanapie, gdy Jeff z Sally wrócił, dziewczynka cały czas mówiła na niego "braciszek Jeff", a on bez nakazu Slendiego grał z nią karty. Nażarli się grzybków halucynków w lesie, czy co? Dla bezpieczeństwa oddaliłam się od nich i resztę dnia spędziłam w pokoju.
12.08.2014r.
Jechaliśmy właśnie roztrekotanym autokarem, kiedy walizka obok mnie zaczęła wydawać dziwne dźwięki (tak, autokar nawet bagażnika nie miał, szkoda). Rozmyślałam naprawdę długo czy wypuścić Jeff'a z tej cholernej walizki. Napawałam się jeszcze przez chwilę jego jękami rozpaczy, otworzyłam ją. Właśnie dojechaliśmy. Budynek, w którym mieliśmy mieszkać w jednej wielkiej ruinie, przypominał trochę zakład poprawczy. Śniadanie było na serio obfite, pożywne i pyszne (czy był tu kiedyś sanepid?!). Potem przydzielono mi pokój, a w zasadzie... gdzie Sally? Może była jeszcze jedna walizka. W pokoju miałam dwie współlokatorki. Jedna trafiła tu z programu "Surowi rodzice", a druga tu się ukrywa. A przy okazji próbowały ode mnie wydusić kasę. Chyba je coś! Znokautowałam je i poszłam na drugie piętro "pozwiedzać". (A na serio szukałam jakiegoś mądrego planu). Tam potem spotkałam się z Jeff'em, który z grubej rury walnął, że zwiewamy stąd. Szczerze? Wypierdzielajmy stąd póki czas. Spóźniliśmy się na zbiórkę. Fu*c. 20 pompek. Miałam przyjść na 21 koło wyjścia ewakuacyjnego, ale miałam małą wpadkę z moimi kochanymi współlokatorkami. No ale jak się uporałam (miły widok rano zastaną inni). Przyszłam trochę spóźniona. Ups... serio przykro mi... no na serio... nie oszukujmy się nie miałam wyrzutów XD. Jeff miał zamiar przeleźć przez ogrodzenie. Co ja jestem, żeby się na to wspinać? Zmotywowały mnie krzyki ludzi i ... strzały z broni palnej. Biegliśmy dość długo nareszcie ich gubiąc. Wtedy zauważyliśmy spadające gwiazdy. Powrót do dzieciństwa!(chodzi mi o wspominanie legend o gwiazdach spełniających życzenie, nie chcę być znowu dzieciakiem) Moim marzeniem jest aby wszystko było tak jak dawniej. Potem poleźliśmy dalej mając nadzieję, że do domu dojdziemy jeszcze rankiem.
13.08.2014r.
To był chyba jeden z tych najdziwniejszych dni jaki udało mi się przeżyć. Zacznijmy od tego, że dochodząc do domu nagle z krzaków wyskoczyła Sally tuląc mocno Jeff'a. Zignorowałam to i zadzwoniłam do drzwi. Otworzył nam wujek, który się bardzo, ale to bardzo ucieszył na nasz widok. Chyba głową dziurę w ścianie wybił, ale nie drążmy szczegółów. Polazłam do pokoju,a tam: w MOIM pokoju na MOIM dywanie leżały nerki i oczy, a na MOIM łóżku, ktoś je wpierdziela. Długo mi nie zajęło przypomnieć sobie gdzie go już widziałam. Kolega Jeff'a. I wszystko stało się jasne.
-Lepiej stąd spierdzielaj, bo wiem gdzie wujek ma strzelbę.
Założyłam gumowe rękawiczki, nie będę dotykać tego świństwa gołymi rękami. Gdy wychodził zaczęłam w niego rzucać tym czymś.
-Ale TO ze sobą zabieraj!
Tak się wystraszył, że ruszył pędem przed siebie i zamiast przez otwarte drzwi wybiec wpadł na ścianę, aż się tynk posypał. Poszłam za nim na korytarz i kątem oka ujrzałam Jeff'a. Dobrze, niech zobaczy co jego koleżka narobił. Po przedstawieniu dowodów miałam zamiar ukatrupić tego Jack'a miotłą, ale Jeff mnie przytrzymał. Zaczął pierniczyć o jakimś rozwiązywaniu problemów słowami. Przygadał kocioł garnkowi. Potem stało się coś czego nie umiem wytłumaczyć. COŚ wyleciało z wentylacji. Jeff z przerażenia mnie puścił, a ja zwiałam do siebie. Potem Jeff zaś do mnie przylazł, po tym jak usłyszeliśmy krzyk Sally. W salonie jednak zastaliśmy wujka i <dramatyczna pauza> Laughing Jack. Gdy Jeff o dziwo wszystko ogarnął, zadzwonił dzwonek do drzwi. Czekając na wujka, usłyszeliśmy łańcuszek przekleństw. Po chwili wprowadził do pokoju dziewczynę. Jak wygląda? [patrz: pamiętnik Jeff'a]. No i wujek oznajmił, że będzie mieszkać w MOIM pokoju, a JA mam spać u JEFF'A. Czy wujek uderzył się dzisiaj w głowę czy co? Dalsza dyskusja nie miała sensu. Potem pokłóciłam się z nim kto śpi na podłodze. To chyba oczywiste, że on. W końcu jest tak jakby gospodarzem,a gościom się ustępuje, nie? XD Tak więc ta nowa, Lucy, zaproponowała wyjście na imprezę. Kolejny wariat w domu, którego prawdopodobnie też jakimś cudem polubię. Nie będę tracić czasu na jakieś dyskoteki. Jest tam głośno, śmierdzi gorzałą i spoconymi ludźmi, no się tańczy czego wręcz nienawidzę. Gimnastyka? OK! Ale nie taniec! Tak więc próbowałam się wycofać na bezpieczna odległość i się przed nimi zabarykadować, ale wtedy Lucy wzięła mnie pod ramię. Jeff, mam złą dla ciebie wiadomość. Lucy jest od ciebie silniejsza. Zaprowadziła mnie do mojego, a tak sorry, do jej pokoju i zaczęła grzebać w swojej walizce i wyjęła <druga dramatyczna pauza w tym dniu> sukienkę. Pierwsza moja reakcja? Krzyk. Druga? Spierdalać póki czas. Gdy uciekałam w stronę schodów wpadłam na coś a raczej na kogoś. Jeff..., posuń się kaszalocie jeśli ci życie miłe. Ale nie po co się posuwać? Lepiej zrobić sobie ze mnie wroga do końca życia przez zmuszenie mnie do ubioru sukienki. Przywalenie im w ryje nie pomogło rozładować moich emocji. I ja się pytam. Z jakiej paki jeszcze szpilki mam zakładać?! Jaki @#$%^&* wymyślił te buty?! Oczywiście przemyciłam NORMALNE ciuchy w torbie na imprezie. Przy okazji załatwiłam tym ćwokom fałszywe dowody. Na miejscu przebrałam się. Ta jakże bardzo zadowolona mina Jeff jak mnie zobaczył. Zapytałam się czy chcę coś do picia (tak to był soczek wujek, żaden alkohol). Na początku nie miałam zamiaru, ale fakt, że można zapomnieć o całym dniu upijając się skusił mnie. No i dalej do końca to za bardzo nie pamiętam. Ostatnie to wyjście na zewnątrz. Potem film się urywa...
14.08.2014r.
To był najstraszniejszy poranek jaki przeżyłam. Otóż budzę się pełna życia, przewracam się na drugi bok... i tu ten pierdolony zboczeniec z tym swoim psychopatycznym uśmiechem, pyta się jak się spało. Prawie zawału dostałam jak go zobaczyła. Krzyknęłam, a przy okazji spadłam z łóżka odkrywając straszniejszą rzecz. Gdzie do jasnej cholery są moje jeansy?! Zaraz zaczął się tłumaczyć. Miałam mu odpyskować, ale coś mi się przypomniało. Mam na niego focha za tą kieckę. Odburknęłam mu coś wciągnęłam jeansy i wyszłam. Nawet nie mam własnego kącika w tym domu! Później wujek wywalił nas na dwór, abyśmy się przewietrzyli. Miałam zamiar posiedzieć na łonie natury i poczytać, ale nie lepiej połazić po parku i pooglądać psie gówna, które mija się co chwila. Doszliśmy do niemałego zbiegowiska dziewczyn. Czyżby Marshall?! (nie pytajcie, ja po prostu jestem walnięta) Albo Jared Leto (tu też jestem walnięta) albo nie czekajcie! To może Jason Statham? Błagam, któryś z nich. Podchodzę bliżej, a tam co? Kurwa jakiś pedał! No dosłownie. To Sally by go złamanym palcem pokonała. Poza tym moje przypuszczenia się sprawdziły... Facet.... chłopak... em COŚ (tak będzie najlepiej) napisał numer i wyminął wszystkie dziewczyny. Mnie również, uf. I podszedł do... Jeff'a! O ja nie mogę. Ale miałyśmy chryję jak mu dał ten numer i puścił oczko. Oto jest karma Jeff. Masz za swoje. Chryste, chyba zapamiętam to do końca życia. Jeff był wkurzony już cały dzień i dzięki niemu wróciliśmy szybciej do domu. Choć raz się przydał.
23.08.2014r.
Obudziłam się wcześnie. Muszę uświadomić Jeff'a, że chrapie i słychać go nawet za ścianą, ale pomińmy to na razie. Korzystając z okazji dorwałam się do łazienki. Pierwsze co zauważyła. Miałam na skroni ładną szranę. Pewnie jak przez las biegliśmy to zahaczyłam o coś -.- No ale mówi się trudno. Po jakimś czasie usłyszałam dobijanie się do drzwi. Buhaha Jeff. Nie ma w życiu tak dobrze. Gdy już się ogarnęliśmy zeszliśmy na śniadania, ostatni... No bo kto buduje taki ogromny dom (schron?) ?! No ale potem czas na zadania. Ja się pytam, czemu zawsze jestem skazana na Jeff'a. Czemu wszyscy zaraz zakładają, że ja chcę pójść z nim? Nie żebym miała coś do Jeff'a (no oprócz tego focha). Ale to jest już wkurzające. Błąkaliśmy się po lesie szukając Eyeless Jack'a. Dlaczego mam szukać gościa który zostawił nerki w moim pokoju. Oj ja mam dzisiaj ciężki dzień, a na dodatek się zgubiliśmy. I nagle słyszymy szelest. Jeff zrobił minę wyrażającą "O ja pierdolę". Była ich chyba trójka. Jeden w złotej zbroi. Chyba ważny jakiś. Jane, nie chyba tylko na pewno.
-Ty...-spojrzał na mnie przerażający wzrokiem- Będziesz łącznikiem.
Coś mi się zdaję, że nie chodzi tu o grę w kosza. Stałam jak rura kanalizacyjne gdy ruszył na mnie z niesamowitą szybkością. Mało kto mógłby mu uciec. Zanim się spostrzegłam byłam przebita na wylot jego mieczem. Ból był niewyobrażalny. Próbowałam coś wydusić, ale jedynym tego efektem było kaszlnięcie krwią. Facet zniknął, a ja upadłam na ziemię. Potem ciemność...
Po ciemności pamiętam kolejny ból. Był tylko on, po to aby w końcu zniknąć i dać szansę innym dziwactwom. Widziałam wujka, Jeff'a i Sally. Każdy z nich się uśmiechał (nawet Slendi miał dość rozradowaną twarz). Później ogień. Wszystko zaczęło płonąć. Ale tak już było prawda? Już raz straciłam wszystko co dla mnie ważne przez ogień. W końcu nie zostało nic. Pustka. Nic nie widziałam, nie czułam. Jakbym przestała funkcjonować. Jednak znów ujrzałam coś. Maleńki strumyk światła. Niedługo również niebo, ziemię i dwie postacie. Bardzo się od siebie różniące. Mimo, że większość było dla mnie zamazane, dojrzałam małą dziewczynkę, która przyjmuje podarunek od jakiejś wysokiej szczupłej osoby. Na początku myślałam, że to wujek, ale nie, chyba nie. Wszystko było rozmazane nie mogłam więcej zobaczyć. Następnie był znów ból, aby zakończyć to co się stało. A po bólu, już nie działo się nic. Nawet ciemność gdzieś uciekła...
Po ciemności pamiętam kolejny ból. Był tylko on, po to aby w końcu zniknąć i dać szansę innym dziwactwom. Widziałam wujka, Jeff'a i Sally. Każdy z nich się uśmiechał (nawet Slendi miał dość rozradowaną twarz). Później ogień. Wszystko zaczęło płonąć. Ale tak już było prawda? Już raz straciłam wszystko co dla mnie ważne przez ogień. W końcu nie zostało nic. Pustka. Nic nie widziałam, nie czułam. Jakbym przestała funkcjonować. Jednak znów ujrzałam coś. Maleńki strumyk światła. Niedługo również niebo, ziemię i dwie postacie. Bardzo się od siebie różniące. Mimo, że większość było dla mnie zamazane, dojrzałam małą dziewczynkę, która przyjmuje podarunek od jakiejś wysokiej szczupłej osoby. Na początku myślałam, że to wujek, ale nie, chyba nie. Wszystko było rozmazane nie mogłam więcej zobaczyć. Następnie był znów ból, aby zakończyć to co się stało. A po bólu, już nie działo się nic. Nawet ciemność gdzieś uciekła...
24.08.2014r.
Otworzyłam oczy. Oczojebny biały (gadam jak Natanek) sprawił, że zaraz przymrużyłam je. Spróbowałam usiąść, ale spotkałam, ale spotkałam pewne przeszkody. Pierwsze to te wszystkie ustrojstwa do mnie przyczepione. Po co to komu? Druga... Nie ma to jak pamięć złotej rybki nie? Ból przeszył całe ciało. Przyjrzałam się ranie. Ładnie zaszyta i opatrzona. Na pewno nie robota Jeff'a, ani Slendiego on przecież jest ślepy! A teraz uwaga Jane myśli! Nad tym porąbanym snem czy co to kurde było. Po dłuższym namyśle jestem już na 90% pewna, że to nie był wujek. On co najwyżej dzieciom to szlabany daje, a nie kwiatki. No ale. Myślę, że po dłuższym czasie o mnie zapomnieli, bo nie dostałam śniadania. Na pewno są takie zalecania. Nie okłamujmy się, zapomnieli o mnie. No to lampiłam się w sufit. Nawet książki mi nie przynieśli. Długo, oj długo. Potem przylazł Jeff. Nie wiem czemu, ale na jego widok zachciało mi się zawału serca z powodu nadciśnienia. Dlaczego? Mnie nie pytajcie. No ale potem zaczął się miągwalić, że coś i coś. No i kurde mnie przeprosił. W takich wypadkach na filmach mówią "nie to ja przepraszam" no, nie? Więc też chyba powinnam. Ja się wzoruję na filmach. Gdzie najbliższy psychiatryk? Po przeproszeniu wyjechał z tekstem typu "widziałem, że bla bla bla". No i skoczyło ciśnienie. Jak już mówiłam nawet książki nie przynieśli, aby mu dowalić nią, więc musiałam się zachwycić wyzwiskami. Jaki ciężki jest mój los. A tak z drugiej strony mówił, że nic mi się przy nim nie stanie. Kłamał? Czy to ja nie spełniłam do tego odpowiednik warunków? Jeff polazł i książki nie przyniósł. Na jego szczęście. No to co ma robić człowiek przykuty do łóżka. Na łóżku się śpi. Więc dzięki mojej logice zasnęłam. No i kolejny powód, aby trafić do wariatkowa. Widziałam małego, smutnego chłopca, stojącego na boisku. Inne dzieci mijały go szerokim łukiem i tylko jeden odważył się podejść, ale chętnie, pewnie jedyny go lubił. Znam go! Na pewno już gdzieś go widziałam, ale gdzie? Nie oczekujcie tego ode mnie.Druga rzecz mnie nie zdziwiła. Często śniła mi się mama, ale jednak coś było nie tak. Jej oczy były bez życia, jakby wysączony z nich całą energię życiową. Nigdy nie widziałam jej w takim stanie. To było aż straszne. Chciałam się wydostać z tego snu, ale nie mogłam. Mama zaczęła błagać o pomoc. Byłam przerażona. Nie mogłam nic zrobić. Zlana potem obudziłam się. Znowu byłam w tym oczojebnobiaym pokoju. Znowu sama...
25.08.2014r.
I znowu kolejny nudny dzień, w tym oczojebnym pokoju. Nie rozumiem czegoś. Dlaczego moje oczy mają problem do przyzwyczajenia do białych ścian pokoju? Oczy, macie jakiś problem? To do okulisty wypad. Ale nie same, nie, nie. Ja was potrzebuję. A teraz żarty na bok, bo dzisiaj okazało się, że ja nie potrzebuję wariatkowa.
Gniłam na łóżku kiedy cholernie rozbolała mnie głowa. Jakby w środku ktoś szpilki wkłuwał. Trwało to przez chwilę, a potem usłyszałam:"Nie myślałem, że tak szybko się obudzisz". Wystraszyłam nie na żarty (i dla tego mówię, aby je na bok odłożyć). Rozglądając się po pokoju nikogo nie zauważyłam. Chciałam kogoś zawołać, ale przecież muszę sobie też radzić sama, nie?
-J-jest tu kto?- zapytałam siadając.
Tak, Alfred trochę tego cholerstwa odłączył i mam mniej ograniczone ruchy.
"Nie w tym pokoju jesteś tylko ty"-odpowiedział głos.
-Czyli co? Zwariowałam?-zadrwiłam.
"Oczywiście, że nie. Ja mówię, a ty mnie słyszysz naprawdę?"
-Telepatia?
"Coś w tym sensie. A teraz słuchaj."
Jego głos stał się ostrzejszy, ton z nutką pogardy, tej samej jak tłumaczy się dziecku setny raz, że to bociany przynoszą noworodki. Umilkłam. Miałam w końcu słuchać.
"Wybrałem cię na łącznika, więc powinnaś wiedzieć o kilku rzeczach."
No nie mówcie mi, że to ten facet w złotej zbroi co mnie dźgnął! I teraz jeszcze mnie będzie pouczał.
"Może zacznę od początku, kiedy pojęcie "dobro" i "zło" nie istniało. Wszyscy byli równi. Jedna wielka rodzina. Nie znano takiego czegoś jak morderstwo. Ręce każdego były wolne od krwi. Aż do pewnego dnia..."
Tu się zatrzymał, jakby to co powie miało być tak straszne, że przez gardło nie chce przejść.
"W tym dniu wszystko się zmieniło. Bezmyślnie przelana krew przez jednego z nas. On zapoczątkował podział. Jak się domyślasz na zło i dobro. Nastąpiły kolejne komplikacje. Powstała zazdrość. Ludzie skarżyli na siebie nawzajem i oczerniali się. To był istny chaos. Dla niektórych zabijanie stało się narkotykiem. Byli wypędzani z naszej wioski. Zaczęto wyznaczać zasady, które niektórym się nie spodobały. Tacy odeszli dobrowolnie zakładając nową osadę, która dzisiaj jest tym popapranym światem i wybrali nowych przywódców. Reszta pozostała z Królową i Kapłanami. Tylko im pisany jest raj po śmierci."
Trochę brzmiało to jak kazanie Natanka, ale ok.
"Potem rozpętała się wojna, którą mało kto pamięta, pomiędzy dwoma światami."
-Dobra, z grubsza rozumiem, ale dlaczego to ja mam być łącznikiem?- niesprawiedliwość musi być ukarana.
"Jesteś jedyną, która jest po stronie zła, a nie zabiła nikogo. Tylko spełniając ten warunek można być zakażonym."
Poważnie? To trochę sprawia ze mnie odludka. Ale przecież...
-A Jeff?
"Nie zabiłaś go tylko wysłałaś do piekła"
-Moment, moment, moment! Jakie zakażenie do jasnej cholery?!
"Tylko wtedy możesz się stać łącznikiem. Poprzez zakażenie. Ale nie martw się skończysz jak poprzedniczka. Umrzesz równie jak Elizabeth. I pamiętaj. Czerń i biel nigdy nie staną się jednym."
-Czekaj! Co?! Mam zginąć?!
Ale już nikt się nie odezwał. Próbowałam z nim nawiązać jakiś kontakt, ale nic. Co to było? Błagam to był sen prawda? Ale nie mogę się oszukiwać przez całe życie. To działo się naprawdę. Siedziałam zszokowana na łóżku, kalkulując wszystko co usłyszałam, gdy do pokoju wlazł Alfred. Wiecie lekarska procedurka. Z drugiej strony od kiedy zna się na medycynie?
-Alfred...-zaczęłam niepewnie-jesteś tak jakby lekarzem...
-No-odparł sprawdzając coś.
-A twoi pacjenci powinni mówić ci wszystko?
-Powinni. Do czego zmierzasz?-trochę się zniecierpliwił.
-Co byś zrobił, gdybym powiedziała, że od tego wypadku mam dziwne sny i gadam telepatycznie z jakimś gościem?
Alfred zrobił dziwną minę i chciał się upewnić czy to prawda. Gdy potwierdziłam, bez słowa wyszedł. Wziął mnie za wariatkę? Dobra. Próbowałam to poskładać w całość, ale mój mózg wysiadł. Kolejny wlazł do pokoju. Tym razem rozpoznałam kroki. Jeff dostał książką prosto w twarz. Tak, w końcu mi jakąś przynieśli.
-To za wczoraj!-w końcu ktoś na kim mogę się wyżyć.
Jeff'owi chwilę zebrało ogarnięcie się z sytuacją, ale w końcu usiadł na stołku, którego wczoraj nie odstawił. Siedział dość długo milcząc, a ja nie miałam zamiaru odzywać się pierwsza.
-Jane...-brzmiał tak samo jak ja przy rozmowie z Alfredem- pamiętasz jak się zawsze kłóciliśmy?-uniósł na mnie wzrok poszerzając lekko swój niezłomny uśmiech.
-Jasne, że tak.-i pomyślałam o siniaku, który jeszcze się trzymał po ostatnim razie.
-Albo jak cała noc spędziliśmy w składziku?-pewnie, że pamiętam, ale nie zdążyłam odpowiedzieć, bo zaczął wymieniać kolejne rzeczy: szukanie Sally i skręcona kostka, uratowanie mnie przez Jeff'a przed Brandy'm, zakład, jak spałam u niego, bo się bałam, jego obietnica na moście i jeszcze wiele rzeczy, które przeżyliśmy. Zeszło mu na to prawie godzina.
-Jeff, czy ja mam niedługo umrzeć, że to wspominasz?-spytałam podejrzliwie.
-Nie jasne, że nie. Po prostu zrozumiałem...-tu się urwał, wahał się- zrozumiałem, że przy tobie mój uśmiech staje szczery i...-wstał, podszedł do drzwi, uchylił je- i zależy mi na tobie, naprawdę.-spojrzał na mnie ostatni raz i wyszedł. Zamurowało mnie. Zachciało mi się płakać, ale chyba ze szczęścia, tak więc łzy radości wymieszane ze strachem, który sprawił facet od telepatii, mieszając się płynęły po moich policzkach. Tego wszystkiego było za dużo. Stanowczo za dużo. Nie wyrabiałam, a miał być to dopiero początek...
26.08.2014r.
Stwierdzam, że śniadania jakie mi tu dają są obrzydliwe. Nie wiem jak tam u nich na tym pięknym stole, ale mam wrażenie, że mi dają z niego resztki... Później Alfred uznał, że mogę już zostać wypuszczona. Taniec radości! Albo nie... będzie mnie brzuch boleć. Było wszytko ok, póki "przypadkiem" nie usłyszałam rozmowy Jeff'a i Alfreda. Chcieli to przede mną ukryć, a rozmawiali pod moimi drzwiami. Brawo. No ale po ich tonie wysnułam, że to coś poważnego i ten facet co mnie nawiedza mówił prawdę. Przyszedł po mnie Jeff. Zwinęłam manatki i wróciliśmy do pokoju. Ach, własne łóżko. No dobra, może nie własne ale i nie szpitalne. Teraz tak myślę. Czy nie powinnam powiedzieć coś na temat tego jego wczorajszego wyznania. No bo jak nić nie powiem to nie wiadomo co se pomyśli, nie? Gdy próbowałam zacząć rozmowę, zmył mnie. W sumie to nawet lepiej, bo nie wiedziałam co powiedzieć. Gdy znowu wrócił, stwierdziłam, że trza się za poważniejsze tematy. Gdy go uświadomił, że słyszałam rano tą rozmowę zrobił się blady (teraz przynajmniej to widać). Potem zapewnił mnie, że nic mi nie będzie. Ale i tak się bałam. W sumie kto by się nie bał? Jesteś czymś zakażony, odegrasz swoją rolę i umrzesz. Gdzie tu sens? Szczególnie, że mój wiek wcale sędziwy nie jest i mogłabym jeszcze trochę pożyć. Gdy się do siebie zbliżyliśmy do pokoju wpadł Slendi. Wujek, czy ty chcesz żebym na zawał tu zeszła?! A potem krótkie przesłuchanie, które odpowiedzią "nic" udało się zakończyć.
27.08.2014r.
Więc pewnie to znacie, ale również wyrażę swoje oburzenie. Jakie potwory budzą ludzi o 8:00? Jak zombie zeszliśmy na to śniadanie. Przy posiłku ktoś do nas dołączył. Wyglądał na nieprzyjemnego typka. Gdy usłyszałam "łącznik" prawie się nie zadławiłam. Czego on ode mnie chce? Pomocy dobrzy ludzie <i dalsze nie interesujące was wycia>. Lucek kazał mi wstać. Nawet ty przeciwko mnie? Przełykając diabelskie nasienie, które chciało mnie udusić, ledwo co stanęłam na nogach. Podlazł do mnie i bacznie się mi przyglądał. A ja jak ten debil stoję i nie wiem co robić. Tylko słucham co gadają. Nawinęło się wyrażenie "nasz łącznik". What? My też dźgamy ludzi, aby mieli porąbane sny? Myślałam, że jesteśmy bardziej cywilizowani. Potem przenieśliśmy się do salonu. Jeff'a wysłano po jakieś pudło. Ten typ był trochę straszny i postanowiłam się ulotnić, a właściwie pójść za Jeff'em i się go o tego gostka dopytać.
Ale trzeba coś wymyślić.
-Em... zapomniałam nakarmić kota... zaraz wracam.- co wy już zapomnieliście o Nyanpirze? Ale ja nie >:D
-Już wiadomo czemu mam alergię.-odezwała się ta babka francuska.
-Taa...-podrapałam się po głowie, a ponieważ nic więcej nie przyszło do głowy po prostu się zmyłam.
Dogoniła Jeff'a na korytarzu. Nie śpieszył się z tym kartonem, oj nie śpieszył. Wyrównałam z nim kroku, a on zlustrowałam mnie.
-Co to za facet?-uprzedziłam jego pytanie "co ty tutaj robisz?".
-No wiesz taki bardzo ważny koleś, jakbyś nie zauważyła. My go nazywamy Najsilniejszym.
-My też mamy takie coś?-facepalm, równość, coś to komuś mówi?
-A czego chce ode mnie?
-Cóż w pierwszej kolejności pewnie masz zdać raport ze swoich snów - moja prywatność naruszona T.T - i raczej też mu chodzi o odtrutkę.
Odtrutka. To słowo wychwyciłam od razu. Jest dla mnie szansa. Taniec radości! Albo nie... Jeff weźmie mnie za wariatkę. Jeśli już nią nie jestem...
-Ej, Jane...-bardziej jęknął niż powiedział.
-Co?
-Zastanawiałaś się kiedyś, co by było gdyby nigdy nie stało się... no wiesz co.- zrobiłam minę typu "a tobie co?".
-Pewnie nie zostałabym żadnym łącznikiem. Nasi rodzice by się zaprzyjaźnili i my pewnie też. Wszystko dalej potoczyłoby się
podobnie ze szczegółem, że bylibyśmy normalnymi ludźmi o niczym nie wiedzący.
-Zaprzyjaźnilibyśmy się i tyle?
-Do czego zmierzasz?
-No bo wiesz, yyy, ja... no tego...-znowu faza "plątający się Jeff"
-Jeff, od jakiegoś czasu dziwnie się zachowujesz. Wszystko, ok?- no bo co? Rzeczywiście dziwny był od jakiegoś czasu. Stój. On zazwyczaj był dziwny.
-No właśnie nie, bo ja...
-Jeff, po prostu powiedz co ci ciąży.
-Ale nie umiem, boję się twojej reakcji. - seio? On się mnie boi? Chyba trafiłam do wyzszych sfer.
-Zmusiłeś mnie do sukienki, gorszej niż wtedy reakcji nie mam.-próbowałam go przekonać.
-Nie, nieważne już.
-Jeff!-za późno. Teraz nie dam ci spokoju.
-No dobra!-lekko sie poddenerwował.
Nawet nie zauważyłam, że dotarliśmy już na ten strych. Kurzu od pyty! Ale odłózmy to na później, bo Jeff ma swoje pięć minut. Wziął wdech i ze świtem wypuścił
powietrze z płuc.
-K..-znowu się zaciął-kocham cię Jane.-stałam w tej chwili jak kołek-kocham cię-powiedział już pewniej-nie wiem jak, czemu i kiedy, ale kocham cię!
Za dużo tego kocham. A miało dojść jeszcze czwarte... z moich ust...Na tą chwilę stać mnie było jedynie na lekki uśmiech.
-Ja też...-w końcu się odezwałam.
Przybliżyliśmy się do siebie. W momencie gdy nasze usta się stykały z dołu dochodziły krzyki: "gdzie do cholery jest łącznik i ten debil". Chyba Alfred. To nas tak
jakby wybudziło i zeszliśmy na dół tłumacząc, że wpadliśmy na siebie po drodze.
28.08.2014r.
Obudziła mnie szamotanina Jeff'a po całym pokoju. Krótkie rozkazy: pakuj się i wypierdzielamy. Ale mi się tak nieee chcę. Dobra po jakimś czasie się zebrałam. Tak włażąc do łazienki patrzę w lustro i... Jak?! Czemu znowu wyglądam tak jak wyglądam. Miałabym więcej czasu na rozmyślanie gdyby nie fakt, że mamy się śpieszyć. Na zewnątrz czekał autokar [?!]. Wywiózł nas nie wiadomo gdzie. Wyrzucono nas z autokaru i oznajmiono, że tu się roztajemy i za tydzień na cmentarzu punkt ponownego spotkania. Jeff wziął się za torbę i mnie zawołał. Miałam właśnie ruszyć gdy:
-Jeff, Jane idzie ze mną.
Najpierw takie WHAT? A potem WHY? (Jane i opisywanie). Skończyło się na tym, że Jeff przez tydzień ma przeżyć sam lesie. Powoli zagłębiał się w lesie. Nasuwało się jedno pytanie "Uda mu się i wróci?". Gdy już zniknął całkowicie nie wytrzymałam.
-Czy ty wiesz, że wróci jak najbardziej pokancerowany, aby narobić ci wyrzutów sumienia?-naskoczyłam na Lucka.
-Wiem, ale się mu to nie uda.
-I dlatego nie potrzebnie zrobi sobie krzywdę.
-Jane, Jeff nie jest głupi.
AYFKM?
-Noooo dobra, ale nie jest słaby, wróci.
Ale jak nie do cię zabiję, pamiętaj o tym Lucek. Ta nie przeszło mi to przez gardło. W końcu mam z tym gościem spędzić tydzień. Lepiej nie robić sobie z niego wroga. Wystarczy foch XD. Ja , Lucek i taki Kou mamy kwaterę w lesie, do której leźliśmy pół dnia. Wysiadam. Baterie się skończyły. Tak w zasadzie już wiadomo po co ja Luckowi. Będę królikiem doświadczalnym... yupi... hip hip hura... W sumie jak tylko położyłam się na łóżku, jeśli można to coś tak nazwać. Od razu zasnęłam.
Byłam w ciemny pokoju. Jedyne światło pochodziło z otwartych drzwi, w których stała ciemna postać. Zaczęła się przeraźliwie rechotać. Zbliżyła się. Próbowałam uciec ale nie mogłam się ruszyć. Panika. No normalnie dopadła mnie panika. Nagle wszystko się rozpadło, oświetlał mnie blask z każdej strony, ale śmiech nie zniknął. Próbowałam coś zrobić jednak teraz jakbym... lewitowałam? W jednej chwili wszytko, a właściwie ja, runęło na ziemię. Mogłam się ruszać. No wreszcie. Ale gdy tylko to zrobiłam poczułam okropny ból, a potem oddech na karku. Szybko odskoczyłam i spojrzałam za siebie. Znów stała tam ta postać, ale było coś jeszcze. Za nią rozgrywała się prawdziwa rzeź. Ludzie, nieludzie, potwory i co sobie zażyczysz mordowały się nawzajem. Krew i flaki malowały krajobraz. Biegali po zgniłych ciałach. Myślałam, że zaraz zwymiotuje. To było okropne. Zaczęłam uciekać. W głąb lasu i to był błąd. Ciemność. Żaden promyk nie miał odwagi wcisnąć się między liście. Ponownie krzyki, a raczej nawoływanie. Nawoływanie mnie. Nie wiedziałam czy iść czy nie. W sumie uświadomiłam sobie jedno. Byłam tak jakby w świadomym śnie. Ruszyłam dalej dochodząc do ładnej polany. Na jej skraju znajdowała się chata. Z tego miejsca właśnie słyszałam wołanie. Pobiegłam tam. Szarpnęłam klamkę, drzwi były otwarte. Otworzyłam je. Weszłam do środka i zamurowało mnie. Tu również wszędzie ciała. Ale ja znam tych ludzi... Ta francuska babka, ten facet w czarnym nawet Lucek. Moment! Odwróciłam. Nie wierzę. Wujek... Jeff... Sally... Lucy... Łzy samowolnie zaczęły. płynąć po moich policzkach. Wybiegłam z domu i zobaczyłam go. Ta ciemna postać to był Najwyższy. "Oto wasz los" powiedział po czym ruszył na mnie z mieczem. Obudziłam się zlana potem. Rozejrzałam się dookoła. Wszyscy ŻYWI. Znaczy ta dwójka. Reszta to ja nie wiem. Znacie to uczucie, że ze stresu chce się wam wymiotować. Nie wiem czego się stresowałam, ale witam w klubie. Wyszłam na zewnątrz. Nie będę rzygać w domu. Po niezbyt przyjemnym opróżnieniu żołądka, usiadłam pod jakimś drzewem. Spojrzałam na moje ręce. Trzęsły się jak osiki. Próbowałam się ogarnąć. Oddychałam głęboko i chciałam powstrzymać drgawki. Nie za bardzo wyszło. Nagle coś dotknęło mojego ramienia. Prawie znowu się nie porzygałam, tyle że ze strachu. Za mną stał Jeff [?!]
-Cio tam, Jane się boi?-zapytał z tym swoim wkurwiającym sarkazmem.
-Ciebie tu nie ma.-odwróciłam od niego głowę.
-A może telepatia, nie słyszałaś o tym nigdy?-zaczął latać dookoła.
-Nie uwierzę, że ty też mnie nawiedzasz jak ten Najposrańszy.
-Hmm ciekawa ksywa.
-A teraz mnie uświadom, po co mój mózg cię stworzył.
-Ach tak. Twój mózg kazał ci coś przypomnieć.-stanął na ziemi, przykucnął i spojrzał mi prosto w oczy- Każdy jeśli chce może zmienić swój los.- dał mi pstryczka w czoło i rozpłynął się w powietrzu.
Mózgu, co ty jarałeś, że stworzyłeś Jeff'ową omamę? No ale w sumie miałeś rację.
Tak teraz patrząc dookoła zorientowałam się, że je zna tej samej polanie co we śnie. A domek, w którym spaliśmy? Identiko. No i tu pojawia się pytanie. To była wizja czy tylko popaprany sen. Wystraszyłam się jeszcze bardziej. Wróciłam do tego domku. Nie mogłam zasnąć bardzo długo. A gdy się udało, ominęły mnie na szczęście dziwne sny.
29.08.2014r.
Obudziliśmy się koło południa. Już wiadomo, że to Lucek stoi za budzeniem o 8:00. Wykreślamy z listy podejrzanych. Wszyscy dość nie przytomni, a ja szczególnie. Zjedliśmy śniadania bardzo skromne.
-Zbieramy się. -oznajmił po jakimś czasie Lucek.
-Że niby gdzie.-Kou był tak samo zdziwiony jak ja.
-Doooo... takiej Beatrice.
-A po co do niej?-chcę wiedzieć na czym stoję.
-Sprawdzić czy twoje sny to wizje czy to z tobą jest coś nie tak.
Moja ulubiona czynność? Kopanie po kostkach. Tyle, że Lucka kopnęłam tak mocno, że kulawił jeszcze kilka dni trochę. Dobra wracając do tej Beatrice. Mieszkała w małej rozlatującej się chatce w najciemniejszej części lasu daaaaaaaaaaaaaaaleko od naszej kwatery. Jak zwykle, nie? Zapukaliśmy. Otworzyła nam kobieta, hmmm wyglądała na 40, wysoka i ładna. Powiedziałabym, że nawet normalna, gdybym przypadkiem nie zauważyła wystroju domu z nią. Wszystkie możliwe wnętrzności spreparowane i leżące ładnie w gablotkach. Popatrzyła na nas chwile, ale najdłużej utkwiła wzrok w Lucku. Nagle jej twarz się rozpromieniła.
-Lucusiu mój kochany. Lucianku!-krzyczała rzucając się na <pauza na chwile śmiechu dla Jane> Lucianka i go całować po policzkach-Ile to ja już cię nie widziałam! Kilka setek chyba.
-Lucek o co tu chodzi?-wiecie, podobnie jak wy, też nic nie czaję.
-To jest Baetrice. Tak jak dla ciebie Slender jest opiekunem tak ona była dla mnie.
Moment. Lucek miał opiekuna. To znaczy, że Lucek był kiedyś młody. Przegrzanie mózgu. Kobieta zaprosiła nas do środka. Rozsiedliśmy się. W sumie ja nie. Wolałam postać. Nie wiadomo z czego te krzesła. Beatrice wróciła z ciasteczkami i herbatą.
-Twoje ulubione Lucianku.-pogłaskała go po głowie i wepchnęła mu brutalnie kilka ciasteczek.
Dla bezpieczeństwa odsunęłam się. Ona również usiadła. Lucek po chwili dopiero uporał się z ciastkami. Wyglądał jak chomik. Popił szybko herbatą. Westchnął.
-Musimy prosić cię o pomoc Beatrice.
-Ty mnie Lucianku? Już nie pamiętam kiedy ostatni raz prosiłeś mnie o przysługę. Długo nie mieliśmy kontaktu.-ciekawe dlaczego.
Mina Lucka spoważniała. Teraz zaczyna się ta gorsza część.
-Lucusiu, dziwnie wyglądasz. Brzuszek cię boli. Ojejku zaraz przyniosę herbatkę z melisy!-już miała ruszyć do kuchni, ale ją zatrzymał.
-Nic mi nie jest. Tu chodzi a łącznika.
-Chryste Panie! Lucianku dźgnęli cię? Pokaz gdzie. Mamusia-?!-pocałuje.
-Nie ja jestem łącznikiem! Tylko ta dziewczyna-dodał ciszej wskazując głową na mnie.
Beatrice popatrzyła się na mnie. Aż mnie ciary przeszły. Jej wzrok zrobił się taki smutny.
-Biedne dziecko...-w końcu powiedziała.
-A ja nie byłbym biedny?-oburzył się Lucuś.
-Ona ma kilkanaście lat, Lucianku. A ty już swoje przeżyłeś.
-Dzięki-naborsuczył się-ale dobra do rzeczy. Chcę abyś sprawdziła czy wizje, które ma to rzeczywiście wizje i czy należy je rozumieć dosłownie.
-Oczywiście Lucusiu. Usiądź kochanie.-powiedziała do mnie i wskazała krzesło, które chciałam ominąć szerokim łukiem, bo było.... dziwne.
Z wielkim trudem, ale usadowił się na tym czymś. Podeszła do mnie i uchwyciła moją głowę w dłonie. Nagle wbiła swoje pazury. Aua! Jej oczy się świeciły. Przez chwile straciłam świadomość tego co się dzieje. Jak się ogarnęłam, wszyscy się na mnie patrzyli. A ja tylko mrugałam jak głupia.
-I co? Pisany mi jest pokój bez klamek?-spytałam, w końcu.
-Nie, to były wizje.-odwróciła się się do Lucka.-Lucianku jest źle. Wizje prawdziwe i dosłowne.
-Dosłowne?!-przeraziłam się
-Dobra, to teraz pozostaje dowiedzieć się jakie to były wizje.-stwierdził Kou.
-Ale... ja nie pamiętam...-no wiem, takie coś powinnam pamiętać i trochę pamiętam, ale nie do końca, a szczegóły mogą być ważne.
-Nie martw się. Mamy swoje sposoby.-zaczął grzebać w torbie, którą wziął-połóż się. Tak będzie najlepiej.
Miałam się położyć na jeszcze dziwniejszej kanapie. Przełknęłam ślinę. Gdy udało mi się pokonać obrzydzenie, podszedł do mnie Kou ze... strzykawką?
-A to po co?
-Nie ma co się bać. To nam pomoże dowiedzieć się co widziałaś. A ty zaśniesz... Na trochę...
-Czekaj na jak długo!?
Ale nie zdążyłam doczekać się odpowiedzi. Wbił igłę, a potem chyba tak jak mówił zasnęła. Ale wiecie. Nie ma to jak głupie sny.Znowu widziałam mamę. Uśmiechała się lekko. Pogłaskała mnie po głowie. Odwróciła się i zaczęła odchodzić. Nie poczekaj! Zostań... Nie zostawiaj mnie... Znowu... Zniknęła całkowicie w ciemności, a całą resztę pogrążył mrok.
30.08.2014r.
Obudziłam się o dziwo, następnego dnia. Skąd wiem. Z tego kalendarza z kucykami na różowej ścianie. <ziew>. Chwila moment! Jaki kalendarz?! Jakie kucyki?! Jaka różowa ściana?! Patrzę po pokoju. Wszystko co mogło być różowe to było różowe. Czyżbym trafiła do starego pokoju Lucka u Beatrice? Nie, niemożliwe. Ten pokój jest większy od całej chatki. Wstała i zaczęłam trochę szperać. Spojrzałam w lustro i prawie nie krzyknęłam ze zdziwienia. W lustrze nie odbijała się Jane ani jedna ani druga, tylko jakaś niebieskooka dziewczyna o krótkich blond włosach. WTF?! WTH?! DAFUG?! Dobra Jane spokojnie, to na pewno da się wytłumaczyć. Nie, czekaj. Tego nie da się wytłumaczyć! Panika!
"Kto panikuje?"
Eeeeeee, po raz pierwszy zdarzyło mi się, że gadając do siebie coś mi odpowiedziało.
"Halo, słyszysz mnie?"
-Tak...?-odszepnęłam, bo w końcu nie wiem czy ktoś mnie nie podsłuchuje.
"Nie wiem jak ty, ale mam duży problem, pomożesz mi?"
-No co ty nie powiesz?-właśnie mnie coś oświeciło, mądra Jane-Czyżbyś patrząc w lustro widziała czarnooką brunetkę?
"Skąd wiesz?"
-Bo ja patrząc w lustro widzę blondynkę o krótkich włosach.
"Siedzisz w moim ciele? Ale właściwie czemu? To twoja wina, że nas pozamieniało?"
-Broń Lucyferze. A w życiu.
"Lucyferze? Satanistka!"
-Nie satanistka tylko osoba obdarzona wyobraźnią, wymyślająca nowe powiedzonka i znająca Lucka. A tak w ogóle to Jane jestem."
"Lory..., Dobra ale czemu zamieniłyśmy się ciałami?"
-Nie wiem, musimy mieć ze sobą coś wspólnego.
"Ej co ci się stało w brzuch?"
-A taki jeden dźgnął mnie i pasował na łącznika.
"Jesteś łącznikiem? Ja też."
-Zagadka "co nas łączy" rozwiązana.
"Czekaj, czyli ty jesteś moim wrogiem."
-Zaraz wrogiem. To że każda z nas pochodzi z innego społeczeństwa, nie znaczy że musimy skakać sobie do gardeł. Mieszkam w jednym domu z mordercą moich rodziców i żyje z nim mniej więcej w zgodzie.
"Na serio?"
-Na serio, a teraz ważniejsze pytanie. Co robimy?
"Hmm, myślę, że póki co musimy udawać, że wszystko jest ok, to będziemy bezpieczne."
-Dobra, to powiedz mi o najważniejszych rzeczach, na co powinnam uważać itp, a tak samo tobie.
Po jakimś czasie skapowałam się o co mniej więcej chodzi. Tutaj panuje bardzie wykwinty ustrój. Ehh. Znam najważniejsze osoby. Wiem jak mam się do nich zwracać i jak mam być z zachwania. Lory to moje kompletne przeciwieństwo. Ale myślę, że czuła się tak samo. Nie mogła uwierzyć, że mówimy zdrobniale do Lucka i możemy mu pyskować. Znaczy nie powinniśmy, ale i tak nic z tego sobie nie robi.
-Lory uważaj na siebie a w zasadzie na moje ciało.
"Ty też, ma być w stanie nie naruszonym"
-Tak jest.
Gdy właśnie skończyłam ktoś zapukał do drzwi. Według wskazówek udało mi się dowiedzieć o co kaman i spławić ta osobę. Śniadanie z 10 min. Patrzę na zegarek, a tu 8:50.Lory nie oddaję ci tego ciała. Ubrałam się (ta dziewczyna, nie ma prawie spodni tylko sukienki). Śniadanie było bardzo sztywne. Wszyscy nawet równo żuli! Jak wracałam do pokoju to prawie gleby nie zaliczyłam. Alex (tak rozpoznałam ją) prowadziła więźnia. Więźniem był... Jeff!!! Nie Jane, nie śmiejemy się, to poważna sytuacja. Dobra trzeba coś zrobić. Wróciłam do pokoju. Wyciągnęłam od Lory potrzebne informacje. Mogę sobie włazić do więźniów kiedy chcę i jak chcę.
"Ale po ci to?"
-Mój przyjaciel tu trafił.
"Zaraz co ty kombinujesz?"
-A co mogę, spróbuje go uwolnić.
"Wiesz, że narażasz mnie?"
-Spokojnie, mam swój honor. Jak się nie uda to przyznam się, że nie jestem tobą.
"Dziękuje i powodzenia."
Poszłam do tych cel. Na straży stała Alex. Dobra, tak jak cię uczyła Lory.
-Chcę porozmawiać z więźniem.
-Oczywiście.
Przepuściła mnie. Otworzyła drzwi od celi. Odwróciłam się.
-Możesz odejść.
Skinęła głową i poszła. Jane ma władzę >:D. Jeff wisiał do góry nogami i próbował się uwolnić. Czas kogoś postraszyć <muhahaha> . Pod ścianą leżały różne narzędzia tortur. Zapamiętać. Jak już skończę to muszę go uwolnić jak najszybciej. Podeszłam, wzięła swoją ulubioną zabawkę czyli ładny (grawerowany!) nóż.
-To nic nie da.- w końcu powiedziałam.
Jeff przestał się szarpać i próbował znaleźć źródło dźwięku, ale za bardzo nie mógł się odwrócić. Ułatwiłam mu zadania i stanęłam przed nim.
-Czego?-odwarknął.
-Miałam się od ciebie kilku rzeczy dowiedzieć.-odpowiedziałam z szatańskim uśmiechem.
-I myślisz, że ci coś powiem.
Odkręciłam go aby miał look na to całe żelastwo.
-Widzisz te ostre rzeczy tam. Jak mi nic nie powiesz będę musiała tego użyć.
Przełknął ślinę.
-I tak nic nie powiem.-uparł się.
-A może cię po prostu zabiję? Weźmiemy sobie kogoś bardziej skorego do rozmów.
Gdy się zamachnęłam krzyknął:
-Nie możesz tego zrobić. Ktoś na mnie czeka!
Oczywiście miałam się zatrzymać, ale zrobiłam to wcześniej niż planowałam.
-Co?-jedyne co wydobyłam z siebie.
-Mówię, że ktoś na mnie czeka, może tylko jedna, ale najważniejsza osoba.
-Niby, która?
-Tego nie muszę ci mówić.-i odwrócił głowę.
-Czyżby ci chodziło o naszego łącznika?-Jane i wyciąganie prawdy >:D.
-Skąd ty...
-A bo wiesz pomyliło mi się wczoraj i ją przypadkiem zabiłam.
-Co?! <łańcuszek dłuuuuuuuuuuugich przekleństw> będziesz gnić w piekle!-i zaczął się szarpać na wszystkie strony..
Kurde wryło mnie. Nie wiedziałam, że aż tak zareaguje. Trzeba będzie to odkręcić. Najpierw go trochę uspokoić. Tak więc odczepiłam go od łańcucha. Spadł na ziemię. Ukucnęłam na jego głową i spojrzałam mu prosto w oczy.
-Dzięki, że się o mnie martwisz, ale ja żyję, kaszalocie.-kaszalot słowo klucz XD.
-Kaszalot...? Jane!-usiadł szybko przy okazji waląc swoją łepetyną w moją, ale jakby sobie z tego nic nie robił (w odróżnieniu ode mnie).
Zaczął przecierać oczy o rękaw. Czyżby mu się pociły. Gdy trochę rozgarnął sytuację.
-Wyglądasz... trochę inaczej.
-Co ty nie powiesz?
-Ale czemu, jak i dlaczego?
-Mnie się nie pytaj, bo sama nie wiem. Jedyne czego jestem świadoma to to że siedzę w ciele naszego łącznika.
-A no wiesz... oni?
-Myślą, że jestem Lory, a u nas myślą, że ona jest mną.
-Dobra, a teraz coś skombinuj, aby mnie stąd wyciągnąć.
-Muszę się skontaktować z Lory. Przez czas mojego myślenia - czyli długo XD - siedzisz tutaj. Nie znasz mnie, w ogóle pierwszy raz w życiu widzisz.
Ten tylko pomachał głową na zgodę. Musiałam potem załatwić sobie całkowitą władzę nad więźniem u Alex i wróciłam do pokoju. Nie mogłam skontaktować się z Lory, więc się trochę wystraszył. Ale po jakimś czasie okazało się, że już spała. O 20. Ona się zdemaskuje jak nic. Ale dobra. Na dzisiaj odpuściłam sobie wielkie ucieczki i po jakimś czasie też poszłam spać.
31.03.2014r.
Dobra, udało mi się skontaktować z Lory. Jeśli chodzi o ucieczkę najlepiej będzie podczas przerwy obiadowej. Wtedy nawet straż ma wolne. Cóż za brak organizacji. Muszę zdobyć klucze do celi (nie było to trudne), poinstruować Jeff'a jak ma iść, gdzie i kiedy. No i dostatecznie szybko wrócić na obiad żeby nie padły na mnie podejrzenia. Z grubsza wydaje się łatwe. Gdy wszyscy ruszyli na stołówkę, ja orześlizgnęłam się niezauważalnie do lochów. Weszłam do celi. Jeff siedział wzrucony do ściany i opierał o nią głowę. Czyżby odosobnienie źle mu zrobiło. Podeszłam do niego i dotknęłam jego ramienia. Odwrócił się natychmiastowo i zamachnął się. Udało mi się wyminąć.
-Spokojnie! To tylko ja.
-Sorry, nie przyzwycziłem się do twojego wyglądu.
-Jeff... Wszystko ok?
-Tia po prostu nie przywykłem do tego klimatu. Nie spałem całą noc i jeszcze Alex za drzwiami fałszowała.
Aż mi się go szkoda zrobiło. No ale trzeba go wygonić póki czas.
-Dobra, jest teraz przerwa. Możesz wiać. Musisz wyjść z podziemi i przejść koło sypialń, na prawo. Tam jest wyjście awaryjne.
Mam nadzieję, że wszystko załapał, bo nie przespana noc w tym mu nie służy.
- A i jeszcze twoje rzeczy, które ci skonfiskowali.
Podałam mu je. Kilka noży, no ba, jakieś duperele i ta walizka od Alfreda. Szczerze to myślałam, że to wywali, ale jednak nie. Zadziwiające.
-Dobra a ty?
Nie przewidziałam co ze mną...
- Na razie nie powinnam się stąd ruszać, w tym stanie.
No bo nie wiadomo jak przyjmą mnie, nie? Poczekam aż coś wymyślimy i wrócimy do swoich ciał. Nagle poczułam czyjąś, a raczej Jeff'a rękę na głowie.
-Ok, ale masz na siebie uważać.
Poklepał mnie po mojej pustej makówce i ruszył. Znikał właśnie za zakrętem kiedy ja w drugą stronę kierowałam się na stołówkę. Gdy doszłam zaczepił mnie jeden, eee zapomniałam jak się nazywa.
-Najwyższy po przerwie prosi cię do gabinetu.
Podziękowałam i zamarłam. Czego ode mnie chce? Gdy usłyszałam dzwonek, tak tutaj mają dzwonki na posiłki, pragnęłam nagle zniknąć. Ale świat nie jest idealny no i musiałam tam pójść. Zapukałam. Gdy usłyszałam pozwolenie na wejście, nacisnęłam klamkę. Stałam na środku jak ten debil i czekałam co mi powie ten Najwyższy.
-Usiądź panno McGaver-nazwisko Lory- a może raczej panno Arkensaw.
Jak ja nienawidzę jak ktoś do mnie mówi "panno...". Chwila, moment! Czy on powiedział Arkensaw?! Przecież nie używam tego nazwiska. Nie no ja tam je uznaję, ale większość się nie pierdoli i jestem The Killer. Ale Jane, ogarnij się. Facet właśnie mnie uświadomił, że zostałam rozgryziona. Fuck! Teraz tylko powoli do wyjścia. I właśnie się ogarnęłam, że ten zgrzyt co słyszałam jak weszłam to zgrzyt kluczyka w zamku.
- Nic ci nie zrobię... Jeszcze.
Wstał zza biórka. I pociągnął za jakiś obraz. Ściana się nagle osunęła i ukazało się jakieś przejście. Wszedł i wskazał, żebym poszła za nim. No i poszłam, bo co miałam zrobić? Było tam zimno jak w psiarni. Nagle usłyszałam coś.
-Pomocy!
-Moje dzieeeecko.
-Boję się...
Takie i inne szepty, krzyki i lamenty dało się wyłapać idąc tym korytarzem czy co to było.
-Mój poprzednik zginął na ostatnim polowaniu-zaczął ten Najwyższy.
Ale po co on mi to mówi? Znowu jakieś głupie historie.
-Został zabity przez waszego Najsilniejszego, ale Najwyższy jemu również zadał śmiertelny cios.-przerwał-to co teraz słyszysz to dusze zmarłych osób, które nie mogą stąd odejść. Na ziemi trzymają je ukochane osoby, które jeszcze żyją lub inne ważne sprawy. Jak myślisz ile twoich przyjaciół tu trafi? A może ty sama?
Nie spodziewałam się tego. Normalnie aż się przestraszyłam. Cofnęłam się. Zaczęło kręcić mi się w głowie. Zemdlałam.
Obudziłam się, patrzę a nade mną pochyleni są Kyo i Lucek.
Jak? Nie żebym się nie cieszyła, ale jak?
-To ty Lory? - czyli już wiedzieli o niej. No cóż... Ja też nue byłam idealna.
-A węże mają kolana?
-Jane!-ucieszyli się (no ja myślę!).
Przybili sobie piątki. Nie wytrzymałam i rzuciłam się na nich.
- Nareszcie normalni ludzie! - krzyknęłam rozradowana.
1.09.2014r.
Obudziły mnie wrzaski Beatrice. Postanowiłam nie wstawać póki się nie uspokoi. Gdy burza opadła wyczołgałam się spod kołdry z zamiarem zjedzenia czegoś. No ale tak myśląc o tych wszystkich eksponatach w gablotkach chyba mi się odechciało. Ubrałam się. Nareszcie własne ciuchy! Z drugiej strony ciekawe jak tam kaszalot. Nie zastanawiałam się nad tym długo. Jest zbyt głupi żeby umrzeć, więc nie mam się o co martwić. Tak se patrzę na zegar, a tu 14. O ja pitolę. Ile ja spałam? Wyszłam po cichutku z pokoju. Miałam nadzieję, że mnie Beatrice nie dorwie, ale jednak.
-Witaj kochanie, dobrze się spało?
-Tak-odpowiedziałam przeciągając.
-Pewnie jesteś głodna, trochę za późno na śniadanie, ale na herbatkę nigdy nie nie jest.
Po czym podreptała do kuchni. Po chwili dało się stamtąd usłyszeć wiele niezidenfikowanych odgłosów. Wróciła z tacą, na któren stały dwie filiżanki z parującą herbatą i wszelakiego rodzaju ciasteczka. Usiadłam na miejsce, które mi wskazała. Już zdążyłam się trochę przyzwyczaić do dziwnego wystroju. Siedziałyśmy tak chwilę w ciszy.
-Aaa, gdzie jest Lucek?-spytałam.
-Chodzi ci o Lucianka? Nie posprzątał pokoju i za karę poszedł po chrust, a ten dziwny chłopiec mu towarzyszy.
-Rozumiem.
Trzymałam filiżankę w dłoniach i jak głupia patrzyłam się jak paruje. Nareszcie w swoim ciele, ale czuję się jakoś dziwnie. Nie wiem czemu, tak po prostu.
-Słońce, wszystko dobrze?-spytała wyrywając mnie z transu.
-Tak, tak, wszystko w jak najlepszym porządku.-próbowałam ja zapewnić.
Zrobiła dziwną minę, której nie potrafiłam odczytać. Wstała i zaczęła się przyglądać swoim eksponatom (ble!). Obeszła tak kilka razy aż w końcu zapytała.
-Powiedz dziecko, co dla ciebie jest najważniejsze?
Zbiła mnie z tropu z tym pytaniem. Nie wiedziałam na początku co odpowiedzieć. Trudno jest znaleźć tą najważniejszą rzecz.
-Chyba więzi między ludźmi.-zaczęłam, a ona odwróciła się do mnie pesząc przy okazji, ale kontynuowałam-Może przez przerwanie ich kiedyś odczuwałam ogromny ból, ale teraz mam nowe więzi, są one mocne i za nic w życiu nie znikną. Jestem tego pewna, wiem że tym razem nie spotka mnie cierpienie. To co łączy mnie z moimi przyjaciółmi to jedyne co mam. Nie chce tego tracić ani sama tego kończyć. Zrobię wszytko, aby nigdy nie zostały zniszczone. Według mnie to jest sens życia. Być dla kogoś.
Patrzyła na mnie cały czas uważnie słuchając. Po chwili lekko się uśmiechnęła.
-Twoja podróż się skończyła. Znalazłaś swój skarb. Dbaj o niego.
Przyjaźń? Skarb? Trochę brzmi jak bajka dla dzieci, ale racja. To co łączy mnie z wujkiem, Jeff'em, Sally, Luckiem, a nawet już z Lucy jest dla mnie bardzo ważne. Mam o to dbać? Dobrze.
25.08.2014r.
I znowu kolejny nudny dzień, w tym oczojebnym pokoju. Nie rozumiem czegoś. Dlaczego moje oczy mają problem do przyzwyczajenia do białych ścian pokoju? Oczy, macie jakiś problem? To do okulisty wypad. Ale nie same, nie, nie. Ja was potrzebuję. A teraz żarty na bok, bo dzisiaj okazało się, że ja nie potrzebuję wariatkowa.
Gniłam na łóżku kiedy cholernie rozbolała mnie głowa. Jakby w środku ktoś szpilki wkłuwał. Trwało to przez chwilę, a potem usłyszałam:"Nie myślałem, że tak szybko się obudzisz". Wystraszyłam nie na żarty (i dla tego mówię, aby je na bok odłożyć). Rozglądając się po pokoju nikogo nie zauważyłam. Chciałam kogoś zawołać, ale przecież muszę sobie też radzić sama, nie?
-J-jest tu kto?- zapytałam siadając.
Tak, Alfred trochę tego cholerstwa odłączył i mam mniej ograniczone ruchy.
"Nie w tym pokoju jesteś tylko ty"-odpowiedział głos.
-Czyli co? Zwariowałam?-zadrwiłam.
"Oczywiście, że nie. Ja mówię, a ty mnie słyszysz naprawdę?"
-Telepatia?
"Coś w tym sensie. A teraz słuchaj."
Jego głos stał się ostrzejszy, ton z nutką pogardy, tej samej jak tłumaczy się dziecku setny raz, że to bociany przynoszą noworodki. Umilkłam. Miałam w końcu słuchać.
"Wybrałem cię na łącznika, więc powinnaś wiedzieć o kilku rzeczach."
No nie mówcie mi, że to ten facet w złotej zbroi co mnie dźgnął! I teraz jeszcze mnie będzie pouczał.
"Może zacznę od początku, kiedy pojęcie "dobro" i "zło" nie istniało. Wszyscy byli równi. Jedna wielka rodzina. Nie znano takiego czegoś jak morderstwo. Ręce każdego były wolne od krwi. Aż do pewnego dnia..."
Tu się zatrzymał, jakby to co powie miało być tak straszne, że przez gardło nie chce przejść.
"W tym dniu wszystko się zmieniło. Bezmyślnie przelana krew przez jednego z nas. On zapoczątkował podział. Jak się domyślasz na zło i dobro. Nastąpiły kolejne komplikacje. Powstała zazdrość. Ludzie skarżyli na siebie nawzajem i oczerniali się. To był istny chaos. Dla niektórych zabijanie stało się narkotykiem. Byli wypędzani z naszej wioski. Zaczęto wyznaczać zasady, które niektórym się nie spodobały. Tacy odeszli dobrowolnie zakładając nową osadę, która dzisiaj jest tym popapranym światem i wybrali nowych przywódców. Reszta pozostała z Królową i Kapłanami. Tylko im pisany jest raj po śmierci."
Trochę brzmiało to jak kazanie Natanka, ale ok.
"Potem rozpętała się wojna, którą mało kto pamięta, pomiędzy dwoma światami."
-Dobra, z grubsza rozumiem, ale dlaczego to ja mam być łącznikiem?- niesprawiedliwość musi być ukarana.
"Jesteś jedyną, która jest po stronie zła, a nie zabiła nikogo. Tylko spełniając ten warunek można być zakażonym."
Poważnie? To trochę sprawia ze mnie odludka. Ale przecież...
-A Jeff?
"Nie zabiłaś go tylko wysłałaś do piekła"
-Moment, moment, moment! Jakie zakażenie do jasnej cholery?!
"Tylko wtedy możesz się stać łącznikiem. Poprzez zakażenie. Ale nie martw się skończysz jak poprzedniczka. Umrzesz równie jak Elizabeth. I pamiętaj. Czerń i biel nigdy nie staną się jednym."
-Czekaj! Co?! Mam zginąć?!
Ale już nikt się nie odezwał. Próbowałam z nim nawiązać jakiś kontakt, ale nic. Co to było? Błagam to był sen prawda? Ale nie mogę się oszukiwać przez całe życie. To działo się naprawdę. Siedziałam zszokowana na łóżku, kalkulując wszystko co usłyszałam, gdy do pokoju wlazł Alfred. Wiecie lekarska procedurka. Z drugiej strony od kiedy zna się na medycynie?
-Alfred...-zaczęłam niepewnie-jesteś tak jakby lekarzem...
-No-odparł sprawdzając coś.
-A twoi pacjenci powinni mówić ci wszystko?
-Powinni. Do czego zmierzasz?-trochę się zniecierpliwił.
-Co byś zrobił, gdybym powiedziała, że od tego wypadku mam dziwne sny i gadam telepatycznie z jakimś gościem?
Alfred zrobił dziwną minę i chciał się upewnić czy to prawda. Gdy potwierdziłam, bez słowa wyszedł. Wziął mnie za wariatkę? Dobra. Próbowałam to poskładać w całość, ale mój mózg wysiadł. Kolejny wlazł do pokoju. Tym razem rozpoznałam kroki. Jeff dostał książką prosto w twarz. Tak, w końcu mi jakąś przynieśli.
-To za wczoraj!-w końcu ktoś na kim mogę się wyżyć.
Jeff'owi chwilę zebrało ogarnięcie się z sytuacją, ale w końcu usiadł na stołku, którego wczoraj nie odstawił. Siedział dość długo milcząc, a ja nie miałam zamiaru odzywać się pierwsza.
-Jane...-brzmiał tak samo jak ja przy rozmowie z Alfredem- pamiętasz jak się zawsze kłóciliśmy?-uniósł na mnie wzrok poszerzając lekko swój niezłomny uśmiech.
-Jasne, że tak.-i pomyślałam o siniaku, który jeszcze się trzymał po ostatnim razie.
-Albo jak cała noc spędziliśmy w składziku?-pewnie, że pamiętam, ale nie zdążyłam odpowiedzieć, bo zaczął wymieniać kolejne rzeczy: szukanie Sally i skręcona kostka, uratowanie mnie przez Jeff'a przed Brandy'm, zakład, jak spałam u niego, bo się bałam, jego obietnica na moście i jeszcze wiele rzeczy, które przeżyliśmy. Zeszło mu na to prawie godzina.
-Jeff, czy ja mam niedługo umrzeć, że to wspominasz?-spytałam podejrzliwie.
-Nie jasne, że nie. Po prostu zrozumiałem...-tu się urwał, wahał się- zrozumiałem, że przy tobie mój uśmiech staje szczery i...-wstał, podszedł do drzwi, uchylił je- i zależy mi na tobie, naprawdę.-spojrzał na mnie ostatni raz i wyszedł. Zamurowało mnie. Zachciało mi się płakać, ale chyba ze szczęścia, tak więc łzy radości wymieszane ze strachem, który sprawił facet od telepatii, mieszając się płynęły po moich policzkach. Tego wszystkiego było za dużo. Stanowczo za dużo. Nie wyrabiałam, a miał być to dopiero początek...
26.08.2014r.
Stwierdzam, że śniadania jakie mi tu dają są obrzydliwe. Nie wiem jak tam u nich na tym pięknym stole, ale mam wrażenie, że mi dają z niego resztki... Później Alfred uznał, że mogę już zostać wypuszczona. Taniec radości! Albo nie... będzie mnie brzuch boleć. Było wszytko ok, póki "przypadkiem" nie usłyszałam rozmowy Jeff'a i Alfreda. Chcieli to przede mną ukryć, a rozmawiali pod moimi drzwiami. Brawo. No ale po ich tonie wysnułam, że to coś poważnego i ten facet co mnie nawiedza mówił prawdę. Przyszedł po mnie Jeff. Zwinęłam manatki i wróciliśmy do pokoju. Ach, własne łóżko. No dobra, może nie własne ale i nie szpitalne. Teraz tak myślę. Czy nie powinnam powiedzieć coś na temat tego jego wczorajszego wyznania. No bo jak nić nie powiem to nie wiadomo co se pomyśli, nie? Gdy próbowałam zacząć rozmowę, zmył mnie. W sumie to nawet lepiej, bo nie wiedziałam co powiedzieć. Gdy znowu wrócił, stwierdziłam, że trza się za poważniejsze tematy. Gdy go uświadomił, że słyszałam rano tą rozmowę zrobił się blady (teraz przynajmniej to widać). Potem zapewnił mnie, że nic mi nie będzie. Ale i tak się bałam. W sumie kto by się nie bał? Jesteś czymś zakażony, odegrasz swoją rolę i umrzesz. Gdzie tu sens? Szczególnie, że mój wiek wcale sędziwy nie jest i mogłabym jeszcze trochę pożyć. Gdy się do siebie zbliżyliśmy do pokoju wpadł Slendi. Wujek, czy ty chcesz żebym na zawał tu zeszła?! A potem krótkie przesłuchanie, które odpowiedzią "nic" udało się zakończyć.
27.08.2014r.
Więc pewnie to znacie, ale również wyrażę swoje oburzenie. Jakie potwory budzą ludzi o 8:00? Jak zombie zeszliśmy na to śniadanie. Przy posiłku ktoś do nas dołączył. Wyglądał na nieprzyjemnego typka. Gdy usłyszałam "łącznik" prawie się nie zadławiłam. Czego on ode mnie chce? Pomocy dobrzy ludzie <i dalsze nie interesujące was wycia>. Lucek kazał mi wstać. Nawet ty przeciwko mnie? Przełykając diabelskie nasienie, które chciało mnie udusić, ledwo co stanęłam na nogach. Podlazł do mnie i bacznie się mi przyglądał. A ja jak ten debil stoję i nie wiem co robić. Tylko słucham co gadają. Nawinęło się wyrażenie "nasz łącznik". What? My też dźgamy ludzi, aby mieli porąbane sny? Myślałam, że jesteśmy bardziej cywilizowani. Potem przenieśliśmy się do salonu. Jeff'a wysłano po jakieś pudło. Ten typ był trochę straszny i postanowiłam się ulotnić, a właściwie pójść za Jeff'em i się go o tego gostka dopytać.
Ale trzeba coś wymyślić.
-Em... zapomniałam nakarmić kota... zaraz wracam.- co wy już zapomnieliście o Nyanpirze? Ale ja nie >:D
-Już wiadomo czemu mam alergię.-odezwała się ta babka francuska.
-Taa...-podrapałam się po głowie, a ponieważ nic więcej nie przyszło do głowy po prostu się zmyłam.
Dogoniła Jeff'a na korytarzu. Nie śpieszył się z tym kartonem, oj nie śpieszył. Wyrównałam z nim kroku, a on zlustrowałam mnie.
-Co to za facet?-uprzedziłam jego pytanie "co ty tutaj robisz?".
-No wiesz taki bardzo ważny koleś, jakbyś nie zauważyła. My go nazywamy Najsilniejszym.
-My też mamy takie coś?-facepalm, równość, coś to komuś mówi?
-A czego chce ode mnie?
-Cóż w pierwszej kolejności pewnie masz zdać raport ze swoich snów - moja prywatność naruszona T.T - i raczej też mu chodzi o odtrutkę.
Odtrutka. To słowo wychwyciłam od razu. Jest dla mnie szansa. Taniec radości! Albo nie... Jeff weźmie mnie za wariatkę. Jeśli już nią nie jestem...
-Ej, Jane...-bardziej jęknął niż powiedział.
-Co?
-Zastanawiałaś się kiedyś, co by było gdyby nigdy nie stało się... no wiesz co.- zrobiłam minę typu "a tobie co?".
-Pewnie nie zostałabym żadnym łącznikiem. Nasi rodzice by się zaprzyjaźnili i my pewnie też. Wszystko dalej potoczyłoby się
podobnie ze szczegółem, że bylibyśmy normalnymi ludźmi o niczym nie wiedzący.
-Zaprzyjaźnilibyśmy się i tyle?
-Do czego zmierzasz?
-No bo wiesz, yyy, ja... no tego...-znowu faza "plątający się Jeff"
-Jeff, od jakiegoś czasu dziwnie się zachowujesz. Wszystko, ok?- no bo co? Rzeczywiście dziwny był od jakiegoś czasu. Stój. On zazwyczaj był dziwny.
-No właśnie nie, bo ja...
-Jeff, po prostu powiedz co ci ciąży.
-Ale nie umiem, boję się twojej reakcji. - seio? On się mnie boi? Chyba trafiłam do wyzszych sfer.
-Zmusiłeś mnie do sukienki, gorszej niż wtedy reakcji nie mam.-próbowałam go przekonać.
-Nie, nieważne już.
-Jeff!-za późno. Teraz nie dam ci spokoju.
-No dobra!-lekko sie poddenerwował.
Nawet nie zauważyłam, że dotarliśmy już na ten strych. Kurzu od pyty! Ale odłózmy to na później, bo Jeff ma swoje pięć minut. Wziął wdech i ze świtem wypuścił
powietrze z płuc.
-K..-znowu się zaciął-kocham cię Jane.-stałam w tej chwili jak kołek-kocham cię-powiedział już pewniej-nie wiem jak, czemu i kiedy, ale kocham cię!
Za dużo tego kocham. A miało dojść jeszcze czwarte... z moich ust...Na tą chwilę stać mnie było jedynie na lekki uśmiech.
-Ja też...-w końcu się odezwałam.
Przybliżyliśmy się do siebie. W momencie gdy nasze usta się stykały z dołu dochodziły krzyki: "gdzie do cholery jest łącznik i ten debil". Chyba Alfred. To nas tak
jakby wybudziło i zeszliśmy na dół tłumacząc, że wpadliśmy na siebie po drodze.
28.08.2014r.
Obudziła mnie szamotanina Jeff'a po całym pokoju. Krótkie rozkazy: pakuj się i wypierdzielamy. Ale mi się tak nieee chcę. Dobra po jakimś czasie się zebrałam. Tak włażąc do łazienki patrzę w lustro i... Jak?! Czemu znowu wyglądam tak jak wyglądam. Miałabym więcej czasu na rozmyślanie gdyby nie fakt, że mamy się śpieszyć. Na zewnątrz czekał autokar [?!]. Wywiózł nas nie wiadomo gdzie. Wyrzucono nas z autokaru i oznajmiono, że tu się roztajemy i za tydzień na cmentarzu punkt ponownego spotkania. Jeff wziął się za torbę i mnie zawołał. Miałam właśnie ruszyć gdy:
-Jeff, Jane idzie ze mną.
Najpierw takie WHAT? A potem WHY? (Jane i opisywanie). Skończyło się na tym, że Jeff przez tydzień ma przeżyć sam lesie. Powoli zagłębiał się w lesie. Nasuwało się jedno pytanie "Uda mu się i wróci?". Gdy już zniknął całkowicie nie wytrzymałam.
-Czy ty wiesz, że wróci jak najbardziej pokancerowany, aby narobić ci wyrzutów sumienia?-naskoczyłam na Lucka.
-Wiem, ale się mu to nie uda.
-I dlatego nie potrzebnie zrobi sobie krzywdę.
-Jane, Jeff nie jest głupi.
AYFKM?
-Noooo dobra, ale nie jest słaby, wróci.
Ale jak nie do cię zabiję, pamiętaj o tym Lucek. Ta nie przeszło mi to przez gardło. W końcu mam z tym gościem spędzić tydzień. Lepiej nie robić sobie z niego wroga. Wystarczy foch XD. Ja , Lucek i taki Kou mamy kwaterę w lesie, do której leźliśmy pół dnia. Wysiadam. Baterie się skończyły. Tak w zasadzie już wiadomo po co ja Luckowi. Będę królikiem doświadczalnym... yupi... hip hip hura... W sumie jak tylko położyłam się na łóżku, jeśli można to coś tak nazwać. Od razu zasnęłam.
Byłam w ciemny pokoju. Jedyne światło pochodziło z otwartych drzwi, w których stała ciemna postać. Zaczęła się przeraźliwie rechotać. Zbliżyła się. Próbowałam uciec ale nie mogłam się ruszyć. Panika. No normalnie dopadła mnie panika. Nagle wszystko się rozpadło, oświetlał mnie blask z każdej strony, ale śmiech nie zniknął. Próbowałam coś zrobić jednak teraz jakbym... lewitowałam? W jednej chwili wszytko, a właściwie ja, runęło na ziemię. Mogłam się ruszać. No wreszcie. Ale gdy tylko to zrobiłam poczułam okropny ból, a potem oddech na karku. Szybko odskoczyłam i spojrzałam za siebie. Znów stała tam ta postać, ale było coś jeszcze. Za nią rozgrywała się prawdziwa rzeź. Ludzie, nieludzie, potwory i co sobie zażyczysz mordowały się nawzajem. Krew i flaki malowały krajobraz. Biegali po zgniłych ciałach. Myślałam, że zaraz zwymiotuje. To było okropne. Zaczęłam uciekać. W głąb lasu i to był błąd. Ciemność. Żaden promyk nie miał odwagi wcisnąć się między liście. Ponownie krzyki, a raczej nawoływanie. Nawoływanie mnie. Nie wiedziałam czy iść czy nie. W sumie uświadomiłam sobie jedno. Byłam tak jakby w świadomym śnie. Ruszyłam dalej dochodząc do ładnej polany. Na jej skraju znajdowała się chata. Z tego miejsca właśnie słyszałam wołanie. Pobiegłam tam. Szarpnęłam klamkę, drzwi były otwarte. Otworzyłam je. Weszłam do środka i zamurowało mnie. Tu również wszędzie ciała. Ale ja znam tych ludzi... Ta francuska babka, ten facet w czarnym nawet Lucek. Moment! Odwróciłam. Nie wierzę. Wujek... Jeff... Sally... Lucy... Łzy samowolnie zaczęły. płynąć po moich policzkach. Wybiegłam z domu i zobaczyłam go. Ta ciemna postać to był Najwyższy. "Oto wasz los" powiedział po czym ruszył na mnie z mieczem. Obudziłam się zlana potem. Rozejrzałam się dookoła. Wszyscy ŻYWI. Znaczy ta dwójka. Reszta to ja nie wiem. Znacie to uczucie, że ze stresu chce się wam wymiotować. Nie wiem czego się stresowałam, ale witam w klubie. Wyszłam na zewnątrz. Nie będę rzygać w domu. Po niezbyt przyjemnym opróżnieniu żołądka, usiadłam pod jakimś drzewem. Spojrzałam na moje ręce. Trzęsły się jak osiki. Próbowałam się ogarnąć. Oddychałam głęboko i chciałam powstrzymać drgawki. Nie za bardzo wyszło. Nagle coś dotknęło mojego ramienia. Prawie znowu się nie porzygałam, tyle że ze strachu. Za mną stał Jeff [?!]
-Cio tam, Jane się boi?-zapytał z tym swoim wkurwiającym sarkazmem.
-Ciebie tu nie ma.-odwróciłam od niego głowę.
-A może telepatia, nie słyszałaś o tym nigdy?-zaczął latać dookoła.
-Nie uwierzę, że ty też mnie nawiedzasz jak ten Najposrańszy.
-Hmm ciekawa ksywa.
-A teraz mnie uświadom, po co mój mózg cię stworzył.
-Ach tak. Twój mózg kazał ci coś przypomnieć.-stanął na ziemi, przykucnął i spojrzał mi prosto w oczy- Każdy jeśli chce może zmienić swój los.- dał mi pstryczka w czoło i rozpłynął się w powietrzu.
Mózgu, co ty jarałeś, że stworzyłeś Jeff'ową omamę? No ale w sumie miałeś rację.
Tak teraz patrząc dookoła zorientowałam się, że je zna tej samej polanie co we śnie. A domek, w którym spaliśmy? Identiko. No i tu pojawia się pytanie. To była wizja czy tylko popaprany sen. Wystraszyłam się jeszcze bardziej. Wróciłam do tego domku. Nie mogłam zasnąć bardzo długo. A gdy się udało, ominęły mnie na szczęście dziwne sny.
29.08.2014r.
Obudziliśmy się koło południa. Już wiadomo, że to Lucek stoi za budzeniem o 8:00. Wykreślamy z listy podejrzanych. Wszyscy dość nie przytomni, a ja szczególnie. Zjedliśmy śniadania bardzo skromne.
-Zbieramy się. -oznajmił po jakimś czasie Lucek.
-Że niby gdzie.-Kou był tak samo zdziwiony jak ja.
-Doooo... takiej Beatrice.
-A po co do niej?-chcę wiedzieć na czym stoję.
-Sprawdzić czy twoje sny to wizje czy to z tobą jest coś nie tak.
Moja ulubiona czynność? Kopanie po kostkach. Tyle, że Lucka kopnęłam tak mocno, że kulawił jeszcze kilka dni trochę. Dobra wracając do tej Beatrice. Mieszkała w małej rozlatującej się chatce w najciemniejszej części lasu daaaaaaaaaaaaaaaleko od naszej kwatery. Jak zwykle, nie? Zapukaliśmy. Otworzyła nam kobieta, hmmm wyglądała na 40, wysoka i ładna. Powiedziałabym, że nawet normalna, gdybym przypadkiem nie zauważyła wystroju domu z nią. Wszystkie możliwe wnętrzności spreparowane i leżące ładnie w gablotkach. Popatrzyła na nas chwile, ale najdłużej utkwiła wzrok w Lucku. Nagle jej twarz się rozpromieniła.
-Lucusiu mój kochany. Lucianku!-krzyczała rzucając się na <pauza na chwile śmiechu dla Jane> Lucianka i go całować po policzkach-Ile to ja już cię nie widziałam! Kilka setek chyba.
-Lucek o co tu chodzi?-wiecie, podobnie jak wy, też nic nie czaję.
-To jest Baetrice. Tak jak dla ciebie Slender jest opiekunem tak ona była dla mnie.
Moment. Lucek miał opiekuna. To znaczy, że Lucek był kiedyś młody. Przegrzanie mózgu. Kobieta zaprosiła nas do środka. Rozsiedliśmy się. W sumie ja nie. Wolałam postać. Nie wiadomo z czego te krzesła. Beatrice wróciła z ciasteczkami i herbatą.
-Twoje ulubione Lucianku.-pogłaskała go po głowie i wepchnęła mu brutalnie kilka ciasteczek.
Dla bezpieczeństwa odsunęłam się. Ona również usiadła. Lucek po chwili dopiero uporał się z ciastkami. Wyglądał jak chomik. Popił szybko herbatą. Westchnął.
-Musimy prosić cię o pomoc Beatrice.
-Ty mnie Lucianku? Już nie pamiętam kiedy ostatni raz prosiłeś mnie o przysługę. Długo nie mieliśmy kontaktu.-ciekawe dlaczego.
Mina Lucka spoważniała. Teraz zaczyna się ta gorsza część.
-Lucusiu, dziwnie wyglądasz. Brzuszek cię boli. Ojejku zaraz przyniosę herbatkę z melisy!-już miała ruszyć do kuchni, ale ją zatrzymał.
-Nic mi nie jest. Tu chodzi a łącznika.
-Chryste Panie! Lucianku dźgnęli cię? Pokaz gdzie. Mamusia-?!-pocałuje.
-Nie ja jestem łącznikiem! Tylko ta dziewczyna-dodał ciszej wskazując głową na mnie.
Beatrice popatrzyła się na mnie. Aż mnie ciary przeszły. Jej wzrok zrobił się taki smutny.
-Biedne dziecko...-w końcu powiedziała.
-A ja nie byłbym biedny?-oburzył się Lucuś.
-Ona ma kilkanaście lat, Lucianku. A ty już swoje przeżyłeś.
-Dzięki-naborsuczył się-ale dobra do rzeczy. Chcę abyś sprawdziła czy wizje, które ma to rzeczywiście wizje i czy należy je rozumieć dosłownie.
-Oczywiście Lucusiu. Usiądź kochanie.-powiedziała do mnie i wskazała krzesło, które chciałam ominąć szerokim łukiem, bo było.... dziwne.
Z wielkim trudem, ale usadowił się na tym czymś. Podeszła do mnie i uchwyciła moją głowę w dłonie. Nagle wbiła swoje pazury. Aua! Jej oczy się świeciły. Przez chwile straciłam świadomość tego co się dzieje. Jak się ogarnęłam, wszyscy się na mnie patrzyli. A ja tylko mrugałam jak głupia.
-I co? Pisany mi jest pokój bez klamek?-spytałam, w końcu.
-Nie, to były wizje.-odwróciła się się do Lucka.-Lucianku jest źle. Wizje prawdziwe i dosłowne.
-Dosłowne?!-przeraziłam się
-Dobra, to teraz pozostaje dowiedzieć się jakie to były wizje.-stwierdził Kou.
-Ale... ja nie pamiętam...-no wiem, takie coś powinnam pamiętać i trochę pamiętam, ale nie do końca, a szczegóły mogą być ważne.
-Nie martw się. Mamy swoje sposoby.-zaczął grzebać w torbie, którą wziął-połóż się. Tak będzie najlepiej.
Miałam się położyć na jeszcze dziwniejszej kanapie. Przełknęłam ślinę. Gdy udało mi się pokonać obrzydzenie, podszedł do mnie Kou ze... strzykawką?
-A to po co?
-Nie ma co się bać. To nam pomoże dowiedzieć się co widziałaś. A ty zaśniesz... Na trochę...
-Czekaj na jak długo!?
Ale nie zdążyłam doczekać się odpowiedzi. Wbił igłę, a potem chyba tak jak mówił zasnęła. Ale wiecie. Nie ma to jak głupie sny.Znowu widziałam mamę. Uśmiechała się lekko. Pogłaskała mnie po głowie. Odwróciła się i zaczęła odchodzić. Nie poczekaj! Zostań... Nie zostawiaj mnie... Znowu... Zniknęła całkowicie w ciemności, a całą resztę pogrążył mrok.
30.08.2014r.
Obudziłam się o dziwo, następnego dnia. Skąd wiem. Z tego kalendarza z kucykami na różowej ścianie. <ziew>. Chwila moment! Jaki kalendarz?! Jakie kucyki?! Jaka różowa ściana?! Patrzę po pokoju. Wszystko co mogło być różowe to było różowe. Czyżbym trafiła do starego pokoju Lucka u Beatrice? Nie, niemożliwe. Ten pokój jest większy od całej chatki. Wstała i zaczęłam trochę szperać. Spojrzałam w lustro i prawie nie krzyknęłam ze zdziwienia. W lustrze nie odbijała się Jane ani jedna ani druga, tylko jakaś niebieskooka dziewczyna o krótkich blond włosach. WTF?! WTH?! DAFUG?! Dobra Jane spokojnie, to na pewno da się wytłumaczyć. Nie, czekaj. Tego nie da się wytłumaczyć! Panika!
"Kto panikuje?"
Eeeeeee, po raz pierwszy zdarzyło mi się, że gadając do siebie coś mi odpowiedziało.
"Halo, słyszysz mnie?"
-Tak...?-odszepnęłam, bo w końcu nie wiem czy ktoś mnie nie podsłuchuje.
"Nie wiem jak ty, ale mam duży problem, pomożesz mi?"
-No co ty nie powiesz?-właśnie mnie coś oświeciło, mądra Jane-Czyżbyś patrząc w lustro widziała czarnooką brunetkę?
"Skąd wiesz?"
-Bo ja patrząc w lustro widzę blondynkę o krótkich włosach.
"Siedzisz w moim ciele? Ale właściwie czemu? To twoja wina, że nas pozamieniało?"
-Broń Lucyferze. A w życiu.
"Lucyferze? Satanistka!"
-Nie satanistka tylko osoba obdarzona wyobraźnią, wymyślająca nowe powiedzonka i znająca Lucka. A tak w ogóle to Jane jestem."
"Lory..., Dobra ale czemu zamieniłyśmy się ciałami?"
-Nie wiem, musimy mieć ze sobą coś wspólnego.
"Ej co ci się stało w brzuch?"
-A taki jeden dźgnął mnie i pasował na łącznika.
"Jesteś łącznikiem? Ja też."
-Zagadka "co nas łączy" rozwiązana.
"Czekaj, czyli ty jesteś moim wrogiem."
-Zaraz wrogiem. To że każda z nas pochodzi z innego społeczeństwa, nie znaczy że musimy skakać sobie do gardeł. Mieszkam w jednym domu z mordercą moich rodziców i żyje z nim mniej więcej w zgodzie.
"Na serio?"
-Na serio, a teraz ważniejsze pytanie. Co robimy?
"Hmm, myślę, że póki co musimy udawać, że wszystko jest ok, to będziemy bezpieczne."
-Dobra, to powiedz mi o najważniejszych rzeczach, na co powinnam uważać itp, a tak samo tobie.
Po jakimś czasie skapowałam się o co mniej więcej chodzi. Tutaj panuje bardzie wykwinty ustrój. Ehh. Znam najważniejsze osoby. Wiem jak mam się do nich zwracać i jak mam być z zachwania. Lory to moje kompletne przeciwieństwo. Ale myślę, że czuła się tak samo. Nie mogła uwierzyć, że mówimy zdrobniale do Lucka i możemy mu pyskować. Znaczy nie powinniśmy, ale i tak nic z tego sobie nie robi.
-Lory uważaj na siebie a w zasadzie na moje ciało.
"Ty też, ma być w stanie nie naruszonym"
-Tak jest.
Gdy właśnie skończyłam ktoś zapukał do drzwi. Według wskazówek udało mi się dowiedzieć o co kaman i spławić ta osobę. Śniadanie z 10 min. Patrzę na zegarek, a tu 8:50.Lory nie oddaję ci tego ciała. Ubrałam się (ta dziewczyna, nie ma prawie spodni tylko sukienki). Śniadanie było bardzo sztywne. Wszyscy nawet równo żuli! Jak wracałam do pokoju to prawie gleby nie zaliczyłam. Alex (tak rozpoznałam ją) prowadziła więźnia. Więźniem był... Jeff!!! Nie Jane, nie śmiejemy się, to poważna sytuacja. Dobra trzeba coś zrobić. Wróciłam do pokoju. Wyciągnęłam od Lory potrzebne informacje. Mogę sobie włazić do więźniów kiedy chcę i jak chcę.
"Ale po ci to?"
-Mój przyjaciel tu trafił.
"Zaraz co ty kombinujesz?"
-A co mogę, spróbuje go uwolnić.
"Wiesz, że narażasz mnie?"
-Spokojnie, mam swój honor. Jak się nie uda to przyznam się, że nie jestem tobą.
"Dziękuje i powodzenia."
Poszłam do tych cel. Na straży stała Alex. Dobra, tak jak cię uczyła Lory.
-Chcę porozmawiać z więźniem.
-Oczywiście.
Przepuściła mnie. Otworzyła drzwi od celi. Odwróciłam się.
-Możesz odejść.
Skinęła głową i poszła. Jane ma władzę >:D. Jeff wisiał do góry nogami i próbował się uwolnić. Czas kogoś postraszyć <muhahaha> . Pod ścianą leżały różne narzędzia tortur. Zapamiętać. Jak już skończę to muszę go uwolnić jak najszybciej. Podeszłam, wzięła swoją ulubioną zabawkę czyli ładny (grawerowany!) nóż.
-To nic nie da.- w końcu powiedziałam.
Jeff przestał się szarpać i próbował znaleźć źródło dźwięku, ale za bardzo nie mógł się odwrócić. Ułatwiłam mu zadania i stanęłam przed nim.
-Czego?-odwarknął.
-Miałam się od ciebie kilku rzeczy dowiedzieć.-odpowiedziałam z szatańskim uśmiechem.
-I myślisz, że ci coś powiem.
Odkręciłam go aby miał look na to całe żelastwo.
-Widzisz te ostre rzeczy tam. Jak mi nic nie powiesz będę musiała tego użyć.
Przełknął ślinę.
-I tak nic nie powiem.-uparł się.
-A może cię po prostu zabiję? Weźmiemy sobie kogoś bardziej skorego do rozmów.
Gdy się zamachnęłam krzyknął:
-Nie możesz tego zrobić. Ktoś na mnie czeka!
Oczywiście miałam się zatrzymać, ale zrobiłam to wcześniej niż planowałam.
-Co?-jedyne co wydobyłam z siebie.
-Mówię, że ktoś na mnie czeka, może tylko jedna, ale najważniejsza osoba.
-Niby, która?
-Tego nie muszę ci mówić.-i odwrócił głowę.
-Czyżby ci chodziło o naszego łącznika?-Jane i wyciąganie prawdy >:D.
-Skąd ty...
-A bo wiesz pomyliło mi się wczoraj i ją przypadkiem zabiłam.
-Co?! <łańcuszek dłuuuuuuuuuuugich przekleństw> będziesz gnić w piekle!-i zaczął się szarpać na wszystkie strony..
Kurde wryło mnie. Nie wiedziałam, że aż tak zareaguje. Trzeba będzie to odkręcić. Najpierw go trochę uspokoić. Tak więc odczepiłam go od łańcucha. Spadł na ziemię. Ukucnęłam na jego głową i spojrzałam mu prosto w oczy.
-Dzięki, że się o mnie martwisz, ale ja żyję, kaszalocie.-kaszalot słowo klucz XD.
-Kaszalot...? Jane!-usiadł szybko przy okazji waląc swoją łepetyną w moją, ale jakby sobie z tego nic nie robił (w odróżnieniu ode mnie).
Zaczął przecierać oczy o rękaw. Czyżby mu się pociły. Gdy trochę rozgarnął sytuację.
-Wyglądasz... trochę inaczej.
-Co ty nie powiesz?
-Ale czemu, jak i dlaczego?
-Mnie się nie pytaj, bo sama nie wiem. Jedyne czego jestem świadoma to to że siedzę w ciele naszego łącznika.
-A no wiesz... oni?
-Myślą, że jestem Lory, a u nas myślą, że ona jest mną.
-Dobra, a teraz coś skombinuj, aby mnie stąd wyciągnąć.
-Muszę się skontaktować z Lory. Przez czas mojego myślenia - czyli długo XD - siedzisz tutaj. Nie znasz mnie, w ogóle pierwszy raz w życiu widzisz.
Ten tylko pomachał głową na zgodę. Musiałam potem załatwić sobie całkowitą władzę nad więźniem u Alex i wróciłam do pokoju. Nie mogłam skontaktować się z Lory, więc się trochę wystraszył. Ale po jakimś czasie okazało się, że już spała. O 20. Ona się zdemaskuje jak nic. Ale dobra. Na dzisiaj odpuściłam sobie wielkie ucieczki i po jakimś czasie też poszłam spać.
31.03.2014r.
Dobra, udało mi się skontaktować z Lory. Jeśli chodzi o ucieczkę najlepiej będzie podczas przerwy obiadowej. Wtedy nawet straż ma wolne. Cóż za brak organizacji. Muszę zdobyć klucze do celi (nie było to trudne), poinstruować Jeff'a jak ma iść, gdzie i kiedy. No i dostatecznie szybko wrócić na obiad żeby nie padły na mnie podejrzenia. Z grubsza wydaje się łatwe. Gdy wszyscy ruszyli na stołówkę, ja orześlizgnęłam się niezauważalnie do lochów. Weszłam do celi. Jeff siedział wzrucony do ściany i opierał o nią głowę. Czyżby odosobnienie źle mu zrobiło. Podeszłam do niego i dotknęłam jego ramienia. Odwrócił się natychmiastowo i zamachnął się. Udało mi się wyminąć.
-Spokojnie! To tylko ja.
-Sorry, nie przyzwycziłem się do twojego wyglądu.
-Jeff... Wszystko ok?
-Tia po prostu nie przywykłem do tego klimatu. Nie spałem całą noc i jeszcze Alex za drzwiami fałszowała.
Aż mi się go szkoda zrobiło. No ale trzeba go wygonić póki czas.
-Dobra, jest teraz przerwa. Możesz wiać. Musisz wyjść z podziemi i przejść koło sypialń, na prawo. Tam jest wyjście awaryjne.
Mam nadzieję, że wszystko załapał, bo nie przespana noc w tym mu nie służy.
- A i jeszcze twoje rzeczy, które ci skonfiskowali.
Podałam mu je. Kilka noży, no ba, jakieś duperele i ta walizka od Alfreda. Szczerze to myślałam, że to wywali, ale jednak nie. Zadziwiające.
-Dobra a ty?
Nie przewidziałam co ze mną...
- Na razie nie powinnam się stąd ruszać, w tym stanie.
No bo nie wiadomo jak przyjmą mnie, nie? Poczekam aż coś wymyślimy i wrócimy do swoich ciał. Nagle poczułam czyjąś, a raczej Jeff'a rękę na głowie.
-Ok, ale masz na siebie uważać.
Poklepał mnie po mojej pustej makówce i ruszył. Znikał właśnie za zakrętem kiedy ja w drugą stronę kierowałam się na stołówkę. Gdy doszłam zaczepił mnie jeden, eee zapomniałam jak się nazywa.
-Najwyższy po przerwie prosi cię do gabinetu.
Podziękowałam i zamarłam. Czego ode mnie chce? Gdy usłyszałam dzwonek, tak tutaj mają dzwonki na posiłki, pragnęłam nagle zniknąć. Ale świat nie jest idealny no i musiałam tam pójść. Zapukałam. Gdy usłyszałam pozwolenie na wejście, nacisnęłam klamkę. Stałam na środku jak ten debil i czekałam co mi powie ten Najwyższy.
-Usiądź panno McGaver-nazwisko Lory- a może raczej panno Arkensaw.
Jak ja nienawidzę jak ktoś do mnie mówi "panno...". Chwila, moment! Czy on powiedział Arkensaw?! Przecież nie używam tego nazwiska. Nie no ja tam je uznaję, ale większość się nie pierdoli i jestem The Killer. Ale Jane, ogarnij się. Facet właśnie mnie uświadomił, że zostałam rozgryziona. Fuck! Teraz tylko powoli do wyjścia. I właśnie się ogarnęłam, że ten zgrzyt co słyszałam jak weszłam to zgrzyt kluczyka w zamku.
- Nic ci nie zrobię... Jeszcze.
Wstał zza biórka. I pociągnął za jakiś obraz. Ściana się nagle osunęła i ukazało się jakieś przejście. Wszedł i wskazał, żebym poszła za nim. No i poszłam, bo co miałam zrobić? Było tam zimno jak w psiarni. Nagle usłyszałam coś.
-Pomocy!
-Moje dzieeeecko.
-Boję się...
Takie i inne szepty, krzyki i lamenty dało się wyłapać idąc tym korytarzem czy co to było.
-Mój poprzednik zginął na ostatnim polowaniu-zaczął ten Najwyższy.
Ale po co on mi to mówi? Znowu jakieś głupie historie.
-Został zabity przez waszego Najsilniejszego, ale Najwyższy jemu również zadał śmiertelny cios.-przerwał-to co teraz słyszysz to dusze zmarłych osób, które nie mogą stąd odejść. Na ziemi trzymają je ukochane osoby, które jeszcze żyją lub inne ważne sprawy. Jak myślisz ile twoich przyjaciół tu trafi? A może ty sama?
Nie spodziewałam się tego. Normalnie aż się przestraszyłam. Cofnęłam się. Zaczęło kręcić mi się w głowie. Zemdlałam.
Obudziłam się, patrzę a nade mną pochyleni są Kyo i Lucek.
Jak? Nie żebym się nie cieszyła, ale jak?
-To ty Lory? - czyli już wiedzieli o niej. No cóż... Ja też nue byłam idealna.
-A węże mają kolana?
-Jane!-ucieszyli się (no ja myślę!).
Przybili sobie piątki. Nie wytrzymałam i rzuciłam się na nich.
- Nareszcie normalni ludzie! - krzyknęłam rozradowana.
1.09.2014r.
Obudziły mnie wrzaski Beatrice. Postanowiłam nie wstawać póki się nie uspokoi. Gdy burza opadła wyczołgałam się spod kołdry z zamiarem zjedzenia czegoś. No ale tak myśląc o tych wszystkich eksponatach w gablotkach chyba mi się odechciało. Ubrałam się. Nareszcie własne ciuchy! Z drugiej strony ciekawe jak tam kaszalot. Nie zastanawiałam się nad tym długo. Jest zbyt głupi żeby umrzeć, więc nie mam się o co martwić. Tak se patrzę na zegar, a tu 14. O ja pitolę. Ile ja spałam? Wyszłam po cichutku z pokoju. Miałam nadzieję, że mnie Beatrice nie dorwie, ale jednak.
-Witaj kochanie, dobrze się spało?
-Tak-odpowiedziałam przeciągając.
-Pewnie jesteś głodna, trochę za późno na śniadanie, ale na herbatkę nigdy nie nie jest.
Po czym podreptała do kuchni. Po chwili dało się stamtąd usłyszeć wiele niezidenfikowanych odgłosów. Wróciła z tacą, na któren stały dwie filiżanki z parującą herbatą i wszelakiego rodzaju ciasteczka. Usiadłam na miejsce, które mi wskazała. Już zdążyłam się trochę przyzwyczaić do dziwnego wystroju. Siedziałyśmy tak chwilę w ciszy.
-Aaa, gdzie jest Lucek?-spytałam.
-Chodzi ci o Lucianka? Nie posprzątał pokoju i za karę poszedł po chrust, a ten dziwny chłopiec mu towarzyszy.
-Rozumiem.
Trzymałam filiżankę w dłoniach i jak głupia patrzyłam się jak paruje. Nareszcie w swoim ciele, ale czuję się jakoś dziwnie. Nie wiem czemu, tak po prostu.
-Słońce, wszystko dobrze?-spytała wyrywając mnie z transu.
-Tak, tak, wszystko w jak najlepszym porządku.-próbowałam ja zapewnić.
Zrobiła dziwną minę, której nie potrafiłam odczytać. Wstała i zaczęła się przyglądać swoim eksponatom (ble!). Obeszła tak kilka razy aż w końcu zapytała.
-Powiedz dziecko, co dla ciebie jest najważniejsze?
Zbiła mnie z tropu z tym pytaniem. Nie wiedziałam na początku co odpowiedzieć. Trudno jest znaleźć tą najważniejszą rzecz.
-Chyba więzi między ludźmi.-zaczęłam, a ona odwróciła się do mnie pesząc przy okazji, ale kontynuowałam-Może przez przerwanie ich kiedyś odczuwałam ogromny ból, ale teraz mam nowe więzi, są one mocne i za nic w życiu nie znikną. Jestem tego pewna, wiem że tym razem nie spotka mnie cierpienie. To co łączy mnie z moimi przyjaciółmi to jedyne co mam. Nie chce tego tracić ani sama tego kończyć. Zrobię wszytko, aby nigdy nie zostały zniszczone. Według mnie to jest sens życia. Być dla kogoś.
Patrzyła na mnie cały czas uważnie słuchając. Po chwili lekko się uśmiechnęła.
-Twoja podróż się skończyła. Znalazłaś swój skarb. Dbaj o niego.
Przyjaźń? Skarb? Trochę brzmi jak bajka dla dzieci, ale racja. To co łączy mnie z wujkiem, Jeff'em, Sally, Luckiem, a nawet już z Lucy jest dla mnie bardzo ważne. Mam o to dbać? Dobrze.
wow!!!!!!!!!! a chce jeszcze . Pytanko kim jest facet który zaatakował Jane
OdpowiedzUsuńDowiesz się w najbliższym czasie. Już niedługo. Tak więc zapraszam do czytania :)
UsuńNo więc kim jest ten facet? xd :D
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńMi się ta historia z pamiętnika jane the killer bardzo mi się spodobała ale to bardzo mi się spodobała jest bardzo wcgągająca i jest super juź nie moge się doczekac co będzie dalej
OdpowiedzUsuńSpodobała mi się :) no przyznam, i Janet i Jeff mają coś zemną wspólnego ;)
OdpowiedzUsuńJanet widać bardzo lubi Jeffa, inaczej by nie chciała mu buziaka w usta dać ;) ♥♥♥ nic dziwnego, Jeff miał dość odwagi aby się przyznać Janet co do niej naprawdę czuje, słodkie to <3 ♥
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńWow (PIĘKNA HISTORIA! !!!!
OdpowiedzUsuń♡ ♡ ♥ ♥
JANE. JEFF
=
♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥
Lubie jeffa i jane
OdpowiedzUsuńHeh... A więc Jane ma ze mną coś wspólnego:
OdpowiedzUsuńNie lubi psów, ale za to przepada za kotami
Nie lubi sukienek
I jest CHYBA prawie normalna. :)
A co do samego pamiętnika, strasznie wciągające i ciekawe.