niedziela, 23 listopada 2014

Pamiętnik Jeff The Killer~09.09.2014r.

Wczoraj ruszyliśmy w drogę (nic ciekawego) i rozbiliśmy obóz (znów nic ciekawego).
Obudziłem się. Ognisko już dawno wygasło. Nie, że coś, ale jakieś dzikie wiewiórki mogły nas napaśc i z...pobić, pogryźć. Nieważne.
Usiadłem na swoim posłaniu. Taaaak łóżko wodne z mięciusimi poduszkami w różową panterkę...boże kogo ja mam zamiar oszukać? Boże? Przecież ja walczę po stronie piekieł.
-Idziemy. - rzucił chłodno Tobi wyrywając mnie z zamyśleń.
Od kiedy "wybudziłem" go z transu czy coś, to tak nadzwyczaj dziwnie się zachowuje.
Mniej rozmowny niż zawsze, a wyraz twarzy już nie przypomina chłodnego kolesia, tylko kolesia, który czeka na śmierć.
Wstałem, wziąłem torbę i ruszyłem za Tobi'm.
Szliśmy, szliśmy, szliśmy...
Przez moją głowę przechodziły różne myśli.
W pewnym momencie się zamyśliłem i wpadłem na Tobi'ego.
-Tobi, łomie, nie właź mi po...
Gdy zobaczyłem osobę, na którą wpadłem doznałem lekkiego szoku.
-Lucy!
-Jeff!
Niedźwiadek!
Tobi się na nas patrzył. Nawet nie zareagował na "łoma" i stał cicho.
-Choćmy do obozu!
-Obozu? Jaki znowu obóz? - zapytałem.
-Długo bo opowiadać, lepiej choćcie. - ponagliła nas.
Przez jakieś kilka minut prowadziliśmy krótką pogawędkę. Znaczy ja i Lucy, bo Tobi cały czas siedział cicho.
-Wiesz, jak Jane się o ciebie martwi? - powiedziała Lucy.
-Cooo? Ona? O mnie? Ostatnio tak się na mnie wkurzyła, że teraz pewnie nie chce mnie widzieć!
-No co ty!? Naprawdę? Nie widziałam tego po jej zachowaniu.
-Martwi się o mnie?
-No prawie ciągle się pyta Lucka o ciebie i siedzi jak na szpilkach. - kiwnęła głową Lucy.
Teraz w tej chwili zacząłbym skakać, ale trochę by to było dziwne.
W końcu doszliśmy do......wow wow wow wow obozu! Ogromnego obozu! To miało wielkość małego miasteczka jak nie większe. W tej bazie był ogrom demonów, tytanów, upadłych aniołów i tak dalej, i tak dalej...
-Choćmy do naszego namiotu. - powiedziała Lucy ciągnąc mnie i Tobi'ego za rękę.
A właśnie namioty! Wyglądały jak małe domki, ale były też takie ogromne! Kolor namiotów to ciemny zielony. Każdy namiot leżał w danej strefie (A,B,C,D) i miał własny numer (0-100).
Lucy ciągnęła nas przez tłum, aż w końcu wciągnęła nas do namiotu.
-Paczajcie ludki, kogo znalazłam! - mówiąc to podniosła nasze ręcę jak jakieś trofeum, które wygrała w jakiśch ważnych zawodach.
Jane wstała z miejsca. Spojrzałem się na nią.
Mruknęła coś pod nosem. To chyba było "Jeff", ale nie jestem w 100% pewny, bo to mógłby być także "Krem". Ale...
Położyłem torbę ostrożnie na bok. (Wy dobrze wiecie co tam jest. Nieee? To nie. Trzeba było uważniej czytać poprzednie pamiętniki!)
Lucy po chwili nas puściła i wyszła mówiąc "Mam coś do roboty".
Jane podeszła do mnie.
-Jeff...możemy...pogadać na osobności?
-No to w takim razie może wyjdziemy?
-Ok.
Wyszliśmy z namiotu. Miałem już zamiar iśc, ale zatrzymała mnie Jane.
-Jeff...może...- Jane zaczerwieniła się - złapiemy się za ręcę.
Uśmiechnąłem się.
-N-n-nie myśl sobie! To tylko, aby nie zgubić się w tłumie! - krzyknęła i trzepnęła mnie w ramię.
Złapałem Jane za rękę i ruszyliśmy przed siebie. 
-Słuchaj Jeff.
-No.
-Boję się...
Zatrzymałem się, a Jane na mnie wpadła. (Jane szła trochę za mną)
-Jeff, kaszalocie!
-Jane...czego ty się masz bać?
-No...śmierci.
Boże jaki ty głupi jesteś! Ej znowu boże...F*ck!
-Jane, na pewno się znajdzie odtrutka!
-A jak nie?! Lucek mówił, że chcą porzucić poszukiwanie odtrutki! Słyszałam jak o tym rozmawiał z Najsilniejszym!
Zamurowało mnie. Dobra, Jeff, musisz się wziąc w garśc i ją uspokoić.
-Jane - przyciągnąłem ją do siebie - dołoże wszelkich starań, aby znależć tę odtrutkę i nie odpuszczę!
Jane przytuliła się do mnie. Płakała. Nie wiedziałem czy ze szczęścia, czy ze strachu.
Pogłaskałem ją po głowie.
Znajdę to cholerstwo choćby nie wiem co!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz