I znowu kolejny nudny dzień, w tym oczojebnym pokoju. Nie rozumiem czegoś. Dlaczego moje oczy mają problem do przyzwyczajenia do białych ścian pokoju? Oczy, macie jakiś problem? To do okulisty wypad. Ale nie same, nie, nie. Ja was potrzebuję. A teraz żarty na bok, bo dzisiaj okazało się, że ja nie potrzebuję wariatkowa.
Gniłam na łóżku kiedy cholernie rozbolała mnie głowa. Jakby w środku ktoś szpilki wkłuwał. Trwało to przez chwilę, a potem usłyszałam:"Nie myślałem, że tak szybko się obudzisz". Wystraszyłam nie na żarty (i dla tego mówię, aby je na bok odłożyć). Rozglądając się po pokoju nikogo nie zauważyłam. Chciałam kogoś zawołać, ale przecież muszę sobie też radzić sama, nie?
-J-jest tu kto?- zapytałam siadając.
Tak, Alfred trochę tego cholerstwa odłączył i mam mniej ograniczone ruchy.
"Nie w tym pokoju jesteś tylko ty"-odpowiedział głos.
-Czyli co? Zwariowałam?-zadrwiłam.
"Oczywiście, że nie. Ja mówię, a ty mnie słyszysz naprawdę?"
-Telepatia?
"Coś w tym sensie. A teraz słuchaj."
Jego głos stał się ostrzejszy, ton z nutką pogardy, tej samej jak tłumaczy się dziecku setny raz, że to bociany przynoszą noworodki. Umilkłam. Miałam w końcu słuchać.
"Wybrałem cię na łącznika, więc powinnaś wiedzieć o kilku rzeczach."
No nie mówcie mi, że to ten facet w złotej zbroi co mnie dźgnął! I teraz jeszcze mnie będzie pouczał.
"Może zacznę od początku, kiedy pojęcie "dobro" i "zło" nie istniało. Wszyscy byli równi. Jedna wielka rodzina. Nie znano takiego czegoś jak morderstwo. Ręce każdego były wolne od krwi. Aż do pewnego dnia..."
Tu się zatrzymał, jakby to co powie miało być tak straszne, że przez gardło nie chce przejść.
"W tym dniu wszystko się zmieniło. Bezmyślnie przelana krew przez jednego z nas. On zapoczątkował podział. Jak się domyślasz na zło i dobro. Nastąpiły kolejne komplikacje. Powstała zazdrość. Ludzie skarżyli na siebie nawzajem i oczerniali się. To był istny chaos. Dla niektórych zabijanie stało się narkotykiem. Byli wypędzani z naszej wioski. Zaczęto wyznaczać zasady, które niektórym się nie spodobały. Tacy odeszli dobrowolnie zakładając nową osadę, która dzisiaj jest tym popapranym światem i wybrali nowych przywódców. Reszta pozostała z Królową i Kapłanami. Tylko im pisany jest raj po śmierci."
Trochę brzmiało to jak kazanie Natanka, ale ok.
"Potem rozpętała się wojna, którą mało kto pamięta, pomiędzy dwoma światami."
-Dobra, z grubsza rozumiem, ale dlaczego to ja mam być łącznikiem?- niesprawiedliwość musi być ukarana.
"Jesteś jedyną, która jest po stronie zła, a nie zabiła nikogo. Tylko spełniając ten warunek można być zakażonym."
Poważnie? To trochę sprawia ze mnie odludka. Ale przecież...
-A Jeff?
"Nie zabiłaś go tylko wysłałaś do piekła"
-Moment, moment, moment! Jakie zakażenie do jasnej cholery?!
"Tylko wtedy możesz się stać łącznikiem. Poprzez zakażenie. Ale nie martw się skończysz jak poprzedniczka. Umrzesz równie jak Elizabeth. I pamiętaj. Czerń i biel nigdy nie staną się jednym."
-Czekaj! Co?! Mam zginąć?!
Ale już nikt się nie odezwał. Próbowałam z nim nawiązać jakiś kontakt, ale nic. Co to było? Błagam to był sen prawda? Ale nie mogę się oszukiwać przez całe życie. To działo się naprawdę. Siedziałam zszokowana na łóżku, kalkulując wszystko co usłyszałam, gdy do pokoju wlazł Alfred. Wiecie lekarska procedurka. Z drugiej strony od kiedy zna się na medycynie?
-Alfred...-zaczęłam niepewnie-jesteś tak jakby lekarzem...
-No-odparł sprawdzając coś.
-A twoi pacjenci powinni mówić ci wszystko?
-Powinni. Do czego zmierzasz?-trochę się zniecierpliwił.
-Co byś zrobił, gdybym powiedziała, że od tego wypadku mam dziwne sny i gadam telepatycznie z jakimś gościem?
Alfred zrobił dziwną minę i chciał się upewnić czy to prawda. Gdy potwierdziłam, bez słowa wyszedł. Wziął mnie za wariatkę? Dobra. Próbowałam to poskładać w całość, ale mój mózg wysiadł. Kolejny wlazł do pokoju. Tym razem rozpoznałam kroki. Jeff dostał książką prosto w twarz. Tak, w końcu mi jakąś przynieśli.
-To za wczoraj!-w końcu ktoś na kim mogę się wyżyć.
Jeff'owi chwilę zebrało ogarnięcie się z sytuacją, ale w końcu usiadł na stołku, którego wczoraj nie odstawił. Siedział dość długo milcząc, a ja nie miałam zamiaru odzywać się pierwsza.
-Jane...-brzmiał tak samo jak ja przy rozmowie z Alfredem- pamiętasz jak się zawsze kłóciliśmy?-uniósł na mnie wzrok poszerzając lekko swój niezłomny uśmiech.
-Jasne, że tak.-i pomyślałam o siniaku, który jeszcze się trzymał po ostatnim razie.
-Albo jak cała noc spędziliśmy w składziku?-pewnie, że pamiętam, ale nie zdążyłam odpowiedzieć, bo zaczął wymieniać kolejne rzeczy: szukanie Sally i skręcona kostka, uratowanie mnie przez Jeff'a przed Brandy'm, zakład, jak spałam u niego, bo się bałam, jego obietnica na moście i jeszcze wiele rzeczy, które przeżyliśmy. Zeszło mu na to prawie godzina.
-Jeff, czy ja mam niedługo umrzeć, że to wspominasz?-spytałam podejrzliwie.
-Nie jasne, że nie. Po prostu zrozumiałem...-tu się urwał, wahał się- zrozumiałem, że przy tobie mój uśmiech staje szczery i...-wstał, podszedł do drzwi, uchylił je- i zależy mi na tobie, naprawdę.-spojrzał na mnie ostatni raz i wyszedł. Zamurowało mnie. Zachciało mi się płakać, ale chyba ze szczęścia, tak więc łzy radości wymieszane ze strachem, który sprawił facet od telepatii, mieszając się płynęły po moich policzkach. Tego wszystkiego było za dużo. Stanowczo za dużo. Nie wyrabiałam, a miał być to dopiero początek...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz