Więc pewnie to znacie, ale również wyrażę swoje oburzenie. Jakie potwory budzą ludzi o 8:00? Jak zombie zeszliśmy na to śniadanie. Przy posiłku ktoś do nas dołączył. Wyglądał na nieprzyjemnego typka. Gdy usłyszałam "łącznik" prawie się nie zadławiłam. Czego on ode mnie chce? Pomocy dobrzy ludzie <i dalsze nie interesujące was wycia>. Lucek kazał mi wstać. Nawet ty przeciwko mnie? Przełykając diabelskie nasienie, które chciało mnie udusić, ledwo co stanęłam na nogach. Podlazł do mnie i bacznie się mi przyglądał. A ja jak ten debil stoję i nie wiem co robić. Tylko słucham co gadają. Nawinęło się wyrażenie "nasz łącznik". What? My też dźgamy ludzi, aby mieli porąbane sny? Myślałam, że jesteśmy bardziej cywilizowani. Potem przenieśliśmy się do salonu. Jeff'a wysłano po jakieś pudło. Ten typ był trochę straszny i postanowiłam się ulotnić, a właściwie pójść za Jeff'em i się go o tego gostka dopytać.
Ale trzeba coś wymyślić.
-Em... zapomniałam nakarmić kota... zaraz wracam.- co wy już zapomnieliście o Nyanpirze? Ale ja nie >:D
-Już wiadomo czemu mam alergię.-odezwała się ta babka francuska.
-Taa...-podrapałam się po głowie, a ponieważ nic więcej nie przyszło do głowy po prostu się zmyłam.
Dogoniła Jeff'a na korytarzu. Nie śpieszył się z tym kartonem, oj nie śpieszył. Wyrównałam z nim kroku, a on zlustrowałam mnie.
-Co to za facet?-uprzedziłam jego pytanie "co ty tutaj robisz?".
-No wiesz taki bardzo ważny koleś, jakbyś nie zauważyła. My go nazywamy Najsilniejszym.
-My też mamy takie coś?-facepalm, równość, coś to komuś mówi?
-A czego chce ode mnie?
-Cóż w pierwszej kolejności pewnie masz zdać raport ze swoich snów - moja prywatność naruszona T.T - i raczej też mu chodzi o odtrutkę.
Odtrutka. To słowo wychwyciłam od razu. Jest dla mnie szansa. Taniec radości! Albo nie... Jeff weźmie mnie za wariatkę. Jeśli już nią nie jestem...
-Ej, Jane...-bardziej jęknął niż powiedział.
-Co?
-Zastanawiałaś się kiedyś, co by było gdyby nigdy nie stało się... no wiesz co.- zrobiłam minę typu "a tobie co?".
-Pewnie nie zostałabym żadnym łącznikiem. Nasi rodzice by się zaprzyjaźnili i my pewnie też. Wszystko dalej potoczyłoby się
podobnie ze szczegółem, że bylibyśmy normalnymi ludźmi o niczym nie wiedzący.
-Zaprzyjaźnilibyśmy się i tyle?
-Do czego zmierzasz?
-No bo wiesz, yyy, ja... no tego...-znowu faza "plątający się Jeff"
-Jeff, od jakiegoś czasu dziwnie się zachowujesz. Wszystko, ok?- no bo co? Rzeczywiście dziwny był od jakiegoś czasu. Stój. On zazwyczaj był dziwny.
-No właśnie nie, bo ja...
-Jeff, po prostu powiedz co ci ciąży.
-Ale nie umiem, boję się twojej reakcji. - seio? On się mnie boi? Chyba trafiłam do wyzszych sfer.
-Zmusiłeś mnie do sukienki, gorszej niż wtedy reakcji nie mam.-próbowałam go przekonać.
-Nie, nieważne już.
-Jeff!-za późno. Teraz nie dam ci spokoju.
-No dobra!-lekko sie poddenerwował.
Nawet nie zauważyłam, że dotarliśmy już na ten strych. Kurzu od pyty! Ale odłózmy to na później, bo Jeff ma swoje pięć minut. Wziął wdech i ze świtem wypuścił
powietrze z płuc.
-K..-znowu się zaciął-kocham cię Jane.-stałam w tej chwili jak kołek-kocham cię-powiedział już pewniej-nie wiem jak, czemu i kiedy, ale kocham cię!
Za dużo tego kocham. A miało dojść jeszcze czwarte... z moich ust...Na tą chwilę stać mnie było jedynie na lekki uśmiech.
-Ja też...-w końcu się odezwałam.
Przybliżyliśmy się do siebie. W momencie gdy nasze usta się stykały z dołu dochodziły krzyki: "gdzie do cholery jest łącznik i ten debil". Chyba Alfred. To nas tak
jakby wybudziło i zeszliśmy na dół tłumacząc, że wpadliśmy na siebie po drodze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz