niedziela, 7 września 2014

Pamiętnik Jeff The Killer~23.08.2014r. cz II

-Jane! - potrząsałem nią - Jane!
Nic, tylko echo mojego krzyku rozchodziło się po lesie. Próbowałem COKOLWIEK zrobić, no ale, jak się jest w środku lasu...
Postanowiłem wyjąć te śmieszne urządzonko... którego nie umiem obsługiwać.
No cholera! Uczy się dzieci informatyki! Kurde, no... za moich czasów... eeee, STOP zaczynam przypominać wujaszka, który ostatnio siłował się z mikserem. A on robił tylko tosty.
Dobra włączyłem to i doznałem olśnienia. Przecież to działa jak telefon (facepalm).
Wybrałem Lucka.
I...i...i... PRZEPRASZAMY, ABONAMENT JEST CZASOWO NIEDOSTĘPNY!
Pi*rdolnąłem ustrojstwem o ziemie.
Aleeee... po chwili go podniosłem. I wybrałem <wzdycha> Alfred'a.
Chwila oczekiwania. Jeeest! Jest sygnał! W tej chwili czułem się jakbym wygrał w Lotto!
-Halo? - rozległ się głos Alfred'a w słuchawce.
-Alfred... jest taka mała sprawa...
-Zgubiliście się w lesie?
-Skąd wiedziałeś?
-Bo jesteś  na tyle zdesperowany, aby do mnie zadzwonić.
-Ale jest jeszcze jedna sprawa... spotkaliśmy ICH na niedzielnym spacerku w lesie!
-Jeff... po pierwsze, dziś jest sobota, po drugie, jesteście cali?
-Ja tak, ale z Jane trooochę gorzej.
-Jeff powiedz mi jak ONI wyglądali. - powiedział zdenerwowany.
Zamilkłem.
-Najwyższy. - jedyne słowo, które padło z moich ust.
W słuchawce cisza.
-Zostańcie tam gdzie jesteście, zaraz będę.
Alfred się rozłączył.
Stałem tak chwilę. Odwróciłem się. Leżała tam Jane.
Jane leżąca w szkarłatnej plamie krwi.  Przeze mnie.
To wszystko moja wina, nie powinienem był się z nią kłócić!
Podszedłem do Jane. Przyklęknąłem. Odgarnąłem jej włosy z policzka.
-Nie, to jednak jej wina, że darła tak mordę!
Ale zaraz pomyślałem, że słodko wygląda jak nic nie mówi.
Nachyliłem się nad nią.
-Jane... ja
-Jeff! - usłyszałem głos Alfred'a, który mi PRZERWAŁ. A miało być tak... eeee nieważne.
-Trzeba ją szybko zabrać do schronu! - polecił Alfred pomagając mi unieść nieprzytomną Jane.
Ostatni raz spojrzałem na przymknięte oczy i delikatnie rozwarte usta Jane.

(W schronie, domu czy co tam to jest)
Siedziałem już w pokoju. Ciągle dręczyła mnie myśl, że Jane przechodzi teraz operacje. Alfred ją operuje, nie kto inny, podobno się na tym zna, jak coś spieprzy to... ej, ej, ej. Dlaczego ja (?!) martwię się tak BARDZO o nią. Wstałem i zacząłem chodzić po pokoju.
-Jeff, przecież ci na niej nie zależy! - mówił "przysłowiowy" diabełek na moim prawym ramieniu.
-Zależy, i to bardzio! - odezwał się aniołek z lewego ramienia.
-Czekaj, czekaj, bo ja się czuję jak w głupiej kreskówce. Zależy czy nie?
-TAK!
-NIE!
Postanowiłem olać tych typków i walnąłem się na łóżko.
-Prześpię się z tym i jutro zadecyduję.
Tak czy Nie?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz