Obudziła mnie szamotanina Jeff'a po całym pokoju. Krótkie rozkazy: pakuj się i wypierdzielamy. Ale mi się tak nieee chcę. Dobra po jakimś czasie się zebrałam. Tak włażąc do łazienki patrzę w lustro i... Jak?! Czemu znowu wyglądam tak jak wyglądam. Miałabym więcej czasu na rozmyślanie gdyby nie fakt, że mamy się śpieszyć. Na zewnątrz czekał autokar [?!]. Wywiózł nas nie wiadomo gdzie. Wyrzucono nas z autokaru i oznajmiono, że tu się roztajemy i za tydzień na cmentarzu punkt ponownego spotkania. Jeff wziął się za torbę i mnie zawołał. Miałam właśnie ruszyć gdy:
-Jeff, Jane idzie ze mną.
Najpierw takie WHAT? A potem WHY? (Jane i opisywanie). Skończyło się na tym, że Jeff przez tydzień ma przeżyć sam lesie. Powoli zagłębiał się w lesie. Nasuwało się jedno pytanie "Uda mu się i wróci?". Gdy już zniknął całkowicie nie wytrzymałam.
-Czy ty wiesz, że wróci jak najbardziej pokancerowany, aby narobić ci wyrzutów sumienia?-naskoczyłam na Lucka.
-Wiem, ale się mu to nie uda.
-I dlatego nie potrzebnie zrobi sobie krzywdę.
-Jane, Jeff nie jest głupi.
AYFKM?
-Noooo dobra, ale nie jest słaby, wróci.
Ale jak nie do cię zabiję, pamiętaj o tym Lucek. Ta nie przeszło mi to przez gardło. W końcu mam z tym gościem spędzić tydzień. Lepiej nie robić sobie z niego wroga. Wystarczy foch XD. Ja , Lucek i taki Kou mamy kwaterę w lesie, do której leźliśmy pół dnia. Wysiadam. Baterie się skończyły. Tak w zasadzie już wiadomo po co ja Luckowi. Będę królikiem doświadczalnym... yupi... hip hip hura... W sumie jak tylko położyłam się na łóżku, jeśli można to coś tak nazwać. Od razu zasnęłam.
Byłam w ciemny pokoju. Jedyne światło pochodziło z otwartych drzwi, w których stała ciemna postać. Zaczęła się przeraźliwie rechotać. Zbliżyła się. Próbowałam uciec ale nie mogłam się ruszyć. Panika. No normalnie dopadła mnie panika. Nagle wszystko się rozpadło, oświetlał mnie blask z każdej strony, ale śmiech nie zniknął. Próbowałam coś zrobić jednak teraz jakbym... lewitowałam? W jednej chwili wszytko, a właściwie ja, runęło na ziemię. Mogłam się ruszać. No wreszcie. Ale gdy tylko to zrobiłam poczułam okropny ból, a potem oddech na karku. Szybko odskoczyłam i spojrzałam za siebie. Znów stała tam ta postać, ale było coś jeszcze. Za nią rozgrywała się prawdziwa rzeź. Ludzie, nieludzie, potwory i co sobie zażyczysz mordowały się nawzajem. Krew i flaki malowały krajobraz. Biegali po zgniłych ciałach. Myślałam, że zaraz zwymiotuje. To było okropne. Zaczęłam uciekać. W głąb lasu i to był błąd. Ciemność. Żaden promyk nie miał odwagi wcisnąć się między liście. Ponownie krzyki, a raczej nawoływanie. Nawoływanie mnie. Nie wiedziałam czy iść czy nie. W sumie uświadomiłam sobie jedno. Byłam tak jakby w świadomym śnie. Ruszyłam dalej dochodząc do ładnej polany. Na jej skraju znajdowała się chata. Z tego miejsca właśnie słyszałam wołanie. Pobiegłam tam. Szarpnęłam klamkę, drzwi były otwarte. Otworzyłam je. Weszłam do środka i zamurowało mnie. Tu również wszędzie ciała. Ale ja znam tych ludzi... Ta francuska babka, ten facet w czarnym nawet Lucek. Moment! Odwróciłam. Nie wierzę. Wujek... Jeff... Sally... Lucy... Łzy samowolnie zaczęły. płynąć po moich policzkach. Wybiegłam z domu i zobaczyłam go. Ta ciemna postać to był Najwyższy. "Oto wasz los" powiedział po czym ruszył na mnie z mieczem. Obudziłam się zlana potem. Rozejrzałam się dookoła. Wszyscy ŻYWI. Znaczy ta dwójka. Reszta to ja nie wiem. Znacie to uczucie, że ze stresu chce się wam wymiotować. Nie wiem czego się stresowałam, ale witam w klubie. Wyszłam na zewnątrz. Nie będę rzygać w domu. Po niezbyt przyjemnym opróżnieniu żołądka, usiadłam pod jakimś drzewem. Spojrzałam na moje ręce. Trzęsły się jak osiki. Próbowałam się ogarnąć. Oddychałam głęboko i chciałam powstrzymać drgawki. Nie za bardzo wyszło. Nagle coś dotknęło mojego ramienia. Prawie znowu się nie porzygałam, tyle że ze strachu. Za mną stał Jeff [?!]
-Cio tam, Jane się boi?-zapytał z tym swoim wkurwiającym sarkazmem.
-Ciebie tu nie ma.-odwróciłam od niego głowę.
-A może telepatia, nie słyszałaś o tym nigdy?-zaczął latać dookoła.
-Nie uwierzę, że ty też mnie nawiedzasz jak ten Najposrańszy.
-Hmm ciekawa ksywa.
-A teraz mnie uświadom, po co mój mózg cię stworzył.
-Ach tak. Twój mózg kazał ci coś przypomnieć.-stanął na ziemi, przykucnął i spojrzał mi prosto w oczy- Każdy jeśli chce może zmienić swój los.- dał mi pstryczka w czoło i rozpłynął się w powietrzu.
Mózgu, co ty jarałeś, że stworzyłeś Jeff'ową omamę? No ale w sumie miałeś rację.
Tak teraz patrząc dookoła zorientowałam się, że je zna tej samej polanie co we śnie. A domek, w którym spaliśmy? Identiko. No i tu pojawia się pytanie. To była wizja czy tylko popaprany sen. Wystraszyłam się jeszcze bardziej. Wróciłam do tego domku. Nie mogłam zasnąć bardzo długo. A gdy się udało, ominęły mnie na szczęście dziwne sny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz