niedziela, 21 września 2014

Pamiętnik Jeff The Killer~29.09.2014r.

Obudziłem się w tym cholernym domku. A myślałem, że to tylko sen. Podniosłem głowę. Był wczesny ranek. Cholera, tak bardzo nie chcę mi się wstawać. Naprawdę. Gdybym mógł to najchętniej bym przenocował w tym domku cały tydzień, ale nie mogę. Dlaczego? Bo pozostanie w jednym miejscu przez dłuższy czas to pewna śmierć. Więc tak, wstałem ogarnąłem się i chciałem wyjść. Stać! Spojrzeć na zegarek. 4.49, super! No  normalnie skaczę z radości, ale to pomińmy.
Wyszedłem z domu i spojrzałem na las.
-O bożeee... - westchnąłem i ruszyłem przed siebie.


Szedłem już długi czas. Aby się kompletnie nie zanudzić podziwiałem przyrodę. Dobra, tak naprawdę to myślałem nad pewną rzeczą.
Wszyscy NA PEWNO wspaniale się bawią i wypełniają swoje misję, tylko Jeff spaceruję jak ten debil w lesie.
Gdy tak myślałem wpadłem na coś. Na początku MYŚLAŁEM, że to drzewo.
Ale to COŚ drzewem nie było. Później myślałem, że to wujaszek Slendi.
Spojrzałem w górę.
Cholera to nie był wujek...

To coś gapiło się na mnie. Ale czekaj to  COŚ nie miało oczu. W miejscu lewego oka widniała ogromna rysa. A usta? Można powiedzieć, że to coś uśmiechało się od ucha do ucha. Dosłownie. Jeszcze te "usta" były zaszyte. Owa postać miała włosy na głowie. Roztrzepane włosy były uczesane w koka.
Całe "COŚ" było ubrane w białą, potarganą suknię.
W rękach trzymało notatnik.
Oddech tego czegoś był cholernie głośny.
Stałem i wpatrywałem się w postać. Chciałem cokolwiek zrobić, ale czułem, że ta istota lampi się na mnie. Postanowiłem się powoli wycofać. Tak będzie najlepiej. Krok do tyłu. Wdech. Kolejny krok do tyłu. Wydech. To "COŚ" wydało z siebie dziwny odgłos i złapało mnie. Szarpałem się. Próbowałem się uwolnić. Moją uwagę odwróciło jedno. Czarna maź. Zaczęła oplatać moje nogi, potem tułów, a na końcu zaczęła powoli oplatać moją głowę.
-Słodkich snów, Jeff...
To ostatnie słowa jakie usłyszałem. Potem ciemność. Nie było nic. Kompletnie nic.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz